w oczy zagląda mi lustro
oślepiając bieg myśli
przemycasz w futerale waginy
uzdrowicielskie kapsułki z kokainą
rekwirowane przez rozedrgany język
ustępującego rozkoszy delirium
zlizujesz z twarzy plamy wątrobowe
wspominając ojca który jadł palcami tuńczyka
wprost z rdzewiejącej puszki
i zostawił w twoich włosach
mdlący zapach dzieciństwa
przełykamy farmaceutyczną komunię
rozpływając się w modlitwie kolorów
niczym mnich i mniszka
przestępujący bezwiednie bramy Edenu