Zaczniemy tak: kto nie kocha piłki nożnej ma problem. Kto nie kocha piłki nożnej i mieszka w Szczecinie ma duży problem. Można by powiedzieć, to jego problem, ale problem mieszkańca Szczecina jest naszym problemem, bo przecież mieszkamy w jednym mieście i miewamy wspólne problemy. Udajemy jednak z tak wielką determinacją, jakobyśmy ich nie mieli i w myśl zasady, iż kłamstwo powtarzane wielokrotnie staje się prawdą, zaczynamy wierzyć w fikcję.
Fikcja na boisku jest momentalnie zauważana i bezlitośnie karcona. Stadion reaguje błyskawicznie. Pomrukiem, wrzaskiem, obelgą. Ci najbardziej namiętni i czuli z kibiców, tracą najwięcej zdrowia. Są z drużyną na dobre i złe. To sól stadionowej ziemi.Oczekują tylko jednego: uczciwości i walki. Są też tacy, którzy wpadną na Twardowskiego, jak wiatr wieje Pogoni w żagle. To ważniacy, blagierzy. Kpią, machają bez składu rękami, niby to ubolewając nad straconymi okazjami, z ważnymi minami konstatują zwycięskie gole, tak jakby wygrana była oczywistą powinnością. A każde stadionowe dziecko wie, że powinnością jest walka i jeśli przyjdzie przełknąć gorzki smak porażki po przegranym w zażartym boju meczu, dumy nikomu taka przegrana nie ujmie. Kupują najdroższe bilety, chodzą na mecze opalić buźki, sztachnąć się lajtem, wywietrzyć perfumy spod pachy i puścić parę bąków. Niestety, nie znają imion i nazwisk piłkarzy, zajmuje im chwilkę, żeby skumać, która to ta Pogoń, jeśli w bramce akurat nie stoi Majdan. Najwięcej jest jednak normalsów. Noszą w sercu miłość do futbolu, ale znają jej granice. Nie są dyletantami, rozważają rozmaite strategie, pasja ich wyraża się w dopingu wolno w nich wzbierającym. Ich zaangażowanie jest ściśle uzależnione od wyników gry drużyny. Jak jest dobrze – dają się ponieść fali ekstatycznej emocji, jak jest źle: potrafią wyjść ze stadionu. Wściekli, ale nie zrozpaczeni. Zrozpaczeni bywają tylko ci pierwsi, których miłość jest bezgraniczna. Kiedy zostają zdradzeni.
Kto nie kocha Szczecina ma problem. Kto nie kocha Szczecina i mieszka w Szczecinie ma duży problem. I, niestety, ci zakochani, z takim niekochającym też mają problem. I to jest kluczowa sprawa, i w tym właściwie wszystko się zamyka. Niekochających łatwo opisać. Patrzą co miasto może im dać i na tym kończy się ich egzystencja. Niekochający miasta niczym Adaś Miarczyński, świrem zwany, przemykają przez ulice z bezsilnością i śliną na ustach i przeżuwają to miasto, by wypluć jego resztki za rogiem. Wypluwają klub sportowy, bo to tylko pomost do zdobycia gruntów i marketów, wypluwają dyrektorów instytucji, bo wszak trzeba kolegom koalicjantom dać obiecane stołki, wypluwają działaczy sieradzko-łódzkich zwanych wiceprezydentami, wypluwają potoki śliny i brzydkich słów ,stojąc w centrum i po wszelkich osiedlach, zaczepiając i bijąc. Najprościej byłoby, niegodziwców przegnać. Bo przeżuwanie trwa i jak dalej trwać będzie to w ramach szipsa rejsa, jak w dowcipie Mrożka, (wywieszka w Zoo: w zastępstwie słonia znaczna ilość królików) ,zamiast żaglowców i przystani znaczna ilość kajaków i łódek domowych jednoosobowych. A zamiast teatru lalek znaczna ilość marketów, kwakówmaków i alkoholowych całodobowych. I tak mieli się szczeciński śledziowy paprykarz, kurwa, ja pierdolę (cytując klasyka Miauczyńskiego). Na szczęście w Pasewalku tanieją mieszkania. A skoro władza nie umie ,to może na własne konto rozpoczniemy współpracę z sąsiadami: poranne mleko i bułki u Hansa więcej wniosą do integracji regionów niż nieistniejące plany nieistniejących umów o „dalszą wszechstronną współpracę kulturalną, handlową i inną pomiędzy narodami”.
Co zrobić z miejskimi impotentami, żulami i ekstremalnymi normalsami? Proponujemy jednak rozkochać ich w mieście. Ale czy w Szczecinie zakochać się łatwo? Czym miasto kusi, czym wabi, jakie ma tajemnice, i jakie możliwości, jak wyrokuje związek na przyszłość?
Najzasadniej naszym zdaniem jest uciec się do deskrypcji Szczecina jako panny o niezmierzonych możliwościach, tyle, że właściwie, przez nią samą nie odkrytych. I oto mamy do czynienia z taką sytuacją, że to tak naprawdę, nasze miasto potrzebuje rozlicznych adoratorów, którzy pozwolą nabrać mu pewności, uwierzyć w jego piękno i nakazać dbałość o niepoślednie walory. Stan rzeczy nie do pozazdroszczenia. Wyłania nam się obraz panny z potężnymi kompleksami, do której startują równie zakompleksieni amanci i tworzą się toksyczne relacje, powstaje obszar frustracji. Na szczęście jest paru obłąkanych śmiałków, których grono ostatnimi czasy w sposób niewytłumaczalny rośnie i ich wiara w miasto pozwala wybrance marzyć. Rzecz w tym, aby nie zaczęli z sobą w sposób negatywny rywalizować ,lecz emocje zaprzęgli do współpracy i bedąc obywatelami miasta stali się jednocześnie jego włodarzami, a wtedy istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że decydenci nie będą jednocześnie sutenerami.
Każda szanująca się drużyna piłkarska ma skautów. Ludzi odpowiedzialnych za wyszukiwanie talentów. Miastu potrzebni są tacy skauci, a każdy talent wzbogacający miejską społeczność jest na wagę złota.
To nie miastowa panna nasza jest prowincją. To prowincja jest w nas. Kompleksy są w nas. To ludzko mentalny prowincjonalny korowód tworzy wizerunek prowincji,bo prowincjonalne jest nieustanne smęcenie, tokowanie, mielenie w pubach, urzędach, sklepach jaka tu panuje prowincja. Prowincjonalna jest absencja na referendum, prowincjonalny jest dodupizm i tumiwisizm wyborczy, obywatelski, osiedlowy.To nie z miastem, ale z nami jest źle. I może by tak przestać walić szczecińskiego konia i chwycic za pysk po gombrowiczowsku. Ze słabości uczynić siłę – nie drapać i nie swędzieć tylko z braku tożsamości, z braku obywateli, z braku elit, z braku centrum, z anioła nawet siłę uczynić! Huknąć pięścią i powiedzieć: My prowincjusze bez korzeni! Wiemy o sobie wszystko i to jest nasza siła!
I gdyby zacząć operować konkretami, zmieniając nieco stylistykę powiemy: Szczecin, żeby żyć, a nie wegetować, musi poddać się procesowi psychologicznej terapii. Musi stać się miastem otwartym na świat, multikulturowym, a nie gettem frustratów duszącym się we własnym sosie niemocy, miastem przyjaznym inwestycjom bez nacjonalnych preferencji, nastawionym na rozwój nauki, kultury i turystyki. Ten kierunek trzeba bardzo wyraźnie wyznaczyć. Ale bierność trzeba umieć przełamać. Czy poradzą sobie z tym obecni liderzy miejscy? Nie, jeśli nie stworzą atmosfery do bycia obywatelem miasta.
Ostatnio jednego z nas spotkała niemiła przygoda. W środku dnia i miasta kilku osiłków postanowiło wymierzyć wspomnianemu kilka ciosów. Jako że żaden z nas poniżania nie znosi , z łatwością wywiązała się bójka. Mniejsza o jej wynik. Przeraża, oczywiście, fakt, że żule napadają przechodniów. Najbardziej tragiczne jest jednak w tym to, że nikt ze świadków, a były ich dziesiątki, nie kiwnął nawet palcem. Bowiem Szczecin, gdyby uogólnić, nie jest miastem obywateli. To niestety miasto wylęknionych i zakompleksionych normalsów, pstrykających komórkami na premierze Rysia w kierunku Tyma i tam przeżywających swe wielkie chwile.
Ogromną winę ponoszą za obraz miasta dotychczasowi zarządcy, którym nie udało się stworzyć klimatu wspólnoty obywateli dumnych z sukcesów ich sąsiadów, niezawistnych i nie przerażonych nowoczesnymi rozwiązaniami. Słowem polityka społeczna, jeśli w ogóle taka istniała, nie dała żadnych efektów. Totalnym przykładem bierności i niewiary w cokolwiek była frekwencja w referendum dotyczącym odwołania Jurczyka. Niemniej szukanie wyjścia w przygotowaniu centralnego placu, dla szczecintagów, niekoniecznie musi przynieść spodziewany efekt. Nie szukajmy obsesyjnie nie istniejącego punktu centralnego. Za to dbajmy o każdy kawałek miasta z należytą starannością i nie bujmy się ponadprzeciętnych wizji. Czy zdajecie sobie sprawę jak pięknym i niespotykanym miejscem jest ulica Kolumba. Tyle że w chwili obecnej straszy bezładem, brudem, ruderami i bractwem kiwającym się w bramach z bełtami w garści. Przykładów takich są dziesiątki.
Może na prezydenta trzeba by wybrać Leo Beenhakkera i to rozwiązałoby wszelkie kłopoty, z normalsów, przecięntniaków uczyniło obywateli, ludzi wierzących w miasto i samych siebie. Dziwne, że nikt tego jeszcze nie zauważył. W każdym bądź razie Szczecin musi zacząć być zarządzany przez ludzi w nim zakochanych, nie czyniących z tej miłości cnoty, kompetentnych, komunikatywnych, uczciwych ponad wszelką wątpliwość, otwartych na pomysły innych, dzielących się władzą, zwolenników Rzeczpospolitej Samorządnej i niezakompleksionych. Niejakie jaskółki widać, niemniej to wciąż zdecydowanie za mało. Ale żeby nie było grobowo i biurokratycznie warto pamiętać jaśniejsze punkty na ciemnej stronie szczecińskiego księżyca, których każdy tu żyjący, o zdrowych w miarę zmysłach, mógłby wymienić bez liku. Naszym zdaniem w Szczecinie jest magia, niewielu jest jednak alchemików. Pamiętajcie: o tym co zostaje, decydują poeci. A Beenhakker poetą jest wielkim.
Tekst został napisany wspólnie z Piotrem Ratajczakiem.