BEZ INDII ANI RUSZ

///BEZ INDII ANI RUSZ

Międzynarodowe stosunki polityczne: Indie – Unia Europejska, i co z tego wynika dla świata.

Bądźcie zmianami, które chcecie zobaczyć.

— Mahatma Gandhi

Niniejszą skromną dysertację pozwolę sobie zacząć w sposób niecodzienny.
A mianowicie od szczypty futurologii. Jednak nie będzie to owa skompromitowana futurologia „humanistyczna” spod znaku wieszczącego koniec historii Francisa Fukuyamy et consortes, lecz bazująca na nieubłagalności prognoz wynikających z liczb futurologia „gospodarcza”.
Mam oto przed sobą pochodzącą sprzed dokładnie roku prognozę ekonomistów jednego z najpoważniejszych światowych banków: amerykańskiego Citi Bank. Wynika z niej, iż do roku 2050 gospodarczy obraz świata ulegnie radykalnemu przemodelowaniu. Najbardziej przyspieszy Azja, a najwięcej stracą Europa i Stany Zjednoczone. Rozwijające się kraje azjatyckie stanowią obecnie 27 proc. światowej gospodarki, za 40 lat będzie to już niemal połowa. Tymczasem z będących w pierwszej dziesiątce największych światowych gospodarek w 2010 r. aż czterech europejskich (Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy) za 40 lat nie będzie ani jednej. Jeszcze w 2010 r. gospodarka europejska stanowiła 19 proc. światowego PKB. Za 40 lat jej udział, w tym jakże istotnym globalnym współczynniku gospodarczym, będzie oscylował wokół 7 procent.

Potęga potencjału
Wśród azjatyckich potęg poczesne miejsce zajmą oczywiście Indie. Dlaczego oczywiście? Cóż, kluczem do zrozumienia tej „oczywistości” jest moim zdaniem jedno słowo: POTENCJAŁ. Piszę je umyślnie wielkimi literami: w przypadku gospodarki Indii jest to czynnik wprost nie do przecenienia.
Żeby zrozumieć skalę i ogrom owego potencjału zerknijmy na przykład do ostatnich, bo pochodzących z jesieni ubiegłego roku rankingów konkurencyjności przygotowywanych przez znane światowe ośrodki i firmy badawcze.
I tak: w Globalnym Rankingu Konkurencyjności Produkcyjnej, przygotowywanym na podstawie ankiet z prezesami i dyrektorami najważniejszych firm na świecie przez ośrodek Deloitte, Indie zajęły drugie miejsce (za Chinami) na 26 badanych krajów. Autorzy raportu zwrócili uwagę przede wszystkim na obecność olbrzymiej grupy dobrze wykształconej siły roboczej (inżynierowie, naukowcy), powszechną znajomość języka angielskiego oraz demokratyczny ustrój kraju. Dodatkowe plusy: liczne centra naukowo-badawcze, młode społeczeństwo, a także niewyczerpalna rzesza, również taniej, niewykwalifikowanej siły roboczej.
Z kolei w corocznym Raporcie Globalnej Konkurencyjności (tu gospodarki 142 krajów świata były oceniane na podstawie 111 kryteriów, pogrupowanych w 12 kategoriach) Indie zajęły 56. miejsce (Chiny: miejsce 26). Tu niezaprzeczalnymi atutami Indii okazały się: innowacyjność biznesowa, świetnie rozwinięty rynek finansowy oraz ogromny rynek wewnętrzny przyciągający inwestorów. Co ciekawe, największy rywal kontynentalny czyli wspomniane już Chiny, choć uplasowały się w rankingu aż o 30 oczek wyżej, zostały ocenione jako gospodarka mniej bezpieczna niż indyjska, co rodzi większe koszty ochrony przed przestępczością i przemocą.
O niebo lepszy wynik gospodarka Indii osiągnęła natomiast w Globalnym Rankingu Konkurencyjności Przemysłu Informatycznego (IT), gdzie została sklasyfikowana na 34. miejscu (wśród 66 krajów przebadanych przez Business Software Alliance pod kątem: infrastruktury informatycznej, kapitału ludzkiego, prac badawczo-rozwojowych, otoczenia prawnego biznesu oraz pomocy publicznej dla rozwoju branży IT). Nie dość, że w przypadku Indii nastąpił skok o 10 pozycji w porównaniu z poprzednim badaniem z roku 2009,
to dodatkowym bonusem okazała się być pozycja Chin, które zostały sklasyfikowane na miejscu 38.
Zgodnie z zasadami rzetelności należy też wspomnieć o badaniu, w którym Indie wypadły najgorzej. Jest to Ranking Prowadzenia Biznesu (Doing Business Index), gdzie zostały sklasyfikowane na 132. pozycji (na 183 kraje badane 10 kryteriami pod kątem zmian regulacji obwarowujących zakładanie i prowadzenie lokalnych firm). Trzeba jednak dodać, że Indie zostały w raporcie pochwalone za znaczne uproszczenia w systemie podatkowym, możliwość płatności elektronicznych oraz ułatwienia przy pierwszej rejestracji działalności gospodarczej. Żeby zrozumieć za co Indie zostały docenione w tym ostatnim przypadku pozwolę sobie na małe polonicum: z raportu wynika, iż założenie firmy zajmuje w Indiach 29 dni (32 dni w Polsce), a rejestracja nieruchomości trwa 44 dni i wymaga realizacji 5 procedur (w Polsce odpowiednio: 152 dni i 6 procedur).
Oczywiście, powyższe zestawienia są, siłą rzeczy, statystyczną średnią i nie obejmują złożoności i różnorodności żadnej gospodarki, szczególnie gospodarki kraju tak zróżnicowanego etnicznie, kulturowo, geograficznie i ekonomicznie jak Indie. Jedno jest jednak pewne: wynika z nich wyraźnie niebywały rozmiar potencjału gospodarczego Indii.

Eksperyment: bieda
Jednak nie zawsze tak było.
Przede wszystkim nazwa „Indie” aż do 1947 r. miała tylko geograficzne znaczenie. Dopiero w sierpniu tegoż roku na Półwyspie Dekańskim powstało nowe państwo – Indie.
O ile pod względem ustroju politycznego sprawa była dość jasna (demokratyczne państwo federacyjne stanowiące, trochę wzorem z USA, unię stanów – obecnie: 28 stanów,
6 terytoriów związkowych i 1 terytorium stołeczne – New Delhi), o tyle w kwestiach gospodarczych sprawa nabrała iście hinduskiego przepychu. Przygotowany przez „ojców założycieli państwa indyjskiego” (z Jawaharlalem Nehru na czele) ustrój gospodarczy zwany oficjalnie „socjalizmem gospodarczym” był niespotykaną w skali globu hybrydą („ojcowie” preferowali określenie: synteza): rooseveltowskiego Nowego Ładu, programu ekonomicznego brytyjskiej Partii Pracy i… radzieckiej gospodarki planowej.
Ten trwający przez niemal pół wieku eksperyment, społeczno – gospodarczy właściwie, choćby biorąc pod uwagę, ale nie tylko, jego skalę, nie miał bodaj ani jednego o