NASCITURUS W ERZE FACEBOOKA, CZYLI NIE-TRAKTAT O KOCHANIU LUB NIE
Wyjaśnijmy na wstępie, celem uniknięcia dodatkowych nieporozumień, że poniższy tekst nie aspiruje do niczego. Jest on rejestrem moich prywatnych przemyśleń, skojarzeń, odczuć związanych z darem i przekleństwem ludzkiej egzystencji uwikłanej w tejże reprodukcję. Dziękuję fundacji Ordo Iuris za przymuszenie mnie do tego wysiłku. Nie można arbitralnie wykluczyć, że komuś te zapiski na coś się przydadzą. Pozostaję zobowiązany.
Bjørndal. Siedzę sobie wygodnie w Deichmanske Bibliotek umiejscowionej pośród emigranckich blokowisk na obrzeżach Oslo. Łypią na mnie z okładki książki o pozycji kobiet w społeczeństwach muzułmańskich dziewczęta przyodziane w hidżab. Wszak tolerancyjna Norwegia musi muzułmanom opowiedzieć o nich samych. To jej cywilizacyjny obowiązek. Matki ubrane podobnie do kobiet z okładki i ich dzieci udające się do sąsiedniej sali na jakieś zajęcia rzucają ukradkowe spojrzenia w moim kierunku. Okupuje sobie taki miejsce za biurkiem, ma te swoje wielkie słuchawki na uszach i o coś mu z tym koczowaniem najwyraźniej chodzi, bo to nie pierwszy raz, kiedy go widzimy. Jakiś taki podejrzanie statyczny. Chyba jednak niegroźny element codzienności, do którego trzeba się przyzwyczaić. Może nowy pracownik? Niestety nie.
To co ma właśnie miejsce można określić mianem fedrowania pokładu zasobnego w różne akty normatywne powiązane z problemem aborcji. Warto, a nawet trzeba je poznać zanim zabierze się głos w sprawie konfliktu wokół ochrony życia poczętego. Niby miałem ten temat olać, bo to przecież żaden interes zajmować się sprawą, która aż kipi od emocji, a i jej poważne potraktowanie wymaga poświęcenia niemałej liczby myślogodzin. Ale obecność polskiej wersji zeliga, a mianowicie Andrzeja Hadacza na protestach wymierzonych w projekt chcący dokonać zmian w obecnym prawie regulującym kwestie związane z aborcją, przekonała mnie ostatecznie, że nie powinienem odpuścić, bowiem, gdzie Hadacz tam i historycznych procesów punkty zwrotne. Zabrałem się zatem za obecną ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, za projekty wprowadzenia poprawek do tejże ustawy Komitetów Inicjatyw Ustawodawczych „Stop aborcji” i „Ratujmy kobiety”, za Kodeks Cywilny, Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy, Kodeks Karny, Kodeks Etyki Lekarskiej, gdzie można znaleźć konkretne regulacje mające trzymać w ryzach aktualnie oczekiwaną wersję zachowania ludzkiego uznaną za właściwą. Przeczytałem też naprawdę sporo analiz jurydycznych orbitujących wokół zagadnienia aborcji, a także przebrnąłem przez szereg wywiadów ze znawcami tematu prezentującymi różne stanowiska. I im głębiej wchodziłem w ten ręką ludzką zasadzony las paragrafów, tym bardziej byłem przekonany, że prawo, choćby nawet najdoskonalsze, także i w tym wypadku, nie zastąpi osobniczej świadomości. Ale, w końcu, nie po to ono jest. Ma działać tam, gdzie nie działa dobry obyczaj. A ten, w przypadkach związanych z powołaniem do życia istoty ludzkiej i jej prenatalnym rozwojem, z pewnością jest w sporych tarapatach.
Kiedyś, w trzeciej klasie podstawówki, gdy lato rozkręcało się już na dobre, vis-a-vis kościoła, na przydrożnej skarpie, na murku, pod metalowymi prętami ogrodzenia pomalowanymi zieloną, łuszczącą się farbą, zbiegła się grupka dzieciaków. Dołączyłem do niej i ja. Rozszczelniłem zwarty wieniec kolegów i koleżanek, i zobaczyłem znanego mi z osiedlowej egzystencji chłopca wydłubującego kilkutygodniowemu kotu oczy. Uciekłem porażony przeszywającym bólem. Przez cały dzień jak obłąkany krążyłem po podwórkach. W mózg wkręcały mi się jak świerzb w skórę uczucia drążące coraz głębsze korytarze udręki dla utytłanych w makabrycznych skojarzeniach myśli. Nie tknąłem obiadu. Mama zapytała się, czy coś mi jest? Owszem coś mi było. Coś tak, kurwa, zajebiście paskudnego, że życie stało się przekleństwem. Nie mogłem z głowy wyrzucić obrazu bezbronnego, ufnego kocięcia, poddanego sadystycznej torturze. Nie rozumiałem dlaczego taka sytuacja miała w ogóle miejsce. Nie rozumiałem dlaczego wzbudzała takie zainteresowanie, i, całkiem możliwe, aprobatę, a z pewnością przyzwolenie. Po raz pierwszy w życiu myślałem, że zwariuję. Aż pobiegłem późnym popołudniem z powrotem do źródła boleści . Bez jakiegoś konkretnego planu. Z opcją przygarnięcia okaleczonego zwierzęcia, za cenę bycia uznanym osiedlowym mięczakiem, ciotą, Ruskiem, czy Szwabem. Cokolwiek, byleby już nie czuć w sobie tego piekła. Miejsce kaźni dawno już opustoszało. Zostało tylko trochę śladów krwi. Zacząłem rozpytywać dookoła o los kota. Jak się okazało procesja dzieci z oślepionym, ledwie co mogącym zakosztować smaków życia stworzeniem ruszyła w kierunku Odry i w niej je utopiła. O dziwo poczułem ulgę. Szybko pojąłem czemu. Cierpienie kota się skończyło. I wyszło ze mnie. Tyle, że moje nadal pozostało niewzruszone. Ale moje jest moje. Bolało mniej. Ewidentnie.
Mam papiery na wypowiadanie się o cierpieniu. Wspomniałem biednego kota, bo kot choć istniał i stał się symbolem okrucieństwa, to jego śmierć jest anonimowa. Wiem dużo o udręce, która ma imiona i nazwiska, do której przynależą określone daty. Ale nie chcę uruchamiać lawiny dodatkowej męki, która dotrze do konkretnych osób. Chcę za to powiedzieć, że historia z kotem nauczyła mnie reagować na zło, nie dlatego, że urodziłem się święty, tylko dlatego, że brak reakcji na krzywdę powoduje u mnie niewyobrażalną udrękę, a reakcja właśnie przynosi ulgę. Nie zaprzeczę jednak, że piwo pite pod ścianą królewieckiej katedry przy Stoa Kantiana, bardzo mi smakowało. Ale wiele lat wcześniej, składając hołd własnej reaktywności, stoczyłem pierwszą bitwę na pięści w obronie ślimaków wrzucanych do ogniska przez moich rówieśników z podstawówki tylko po to , aby mogli usłyszeć huk eksplodujących skorup. Co ciekawe, koledzy uznali moje argumenty i od tego czasu cieszyliśmy się wspólnie wybuchami butelek, słoików, puszek i tym podobnej materii nieożywionej pożeranej przez ogień eksplorując nowe terytoria pirotechniki.
W dniu porodu mojego syna szczęśliwie nie musiałem pochylać się nad dzieckiem dotkniętym kalectwem. Nie postawiłem się też nigdy w sytuacji konieczności dokonania jakiegokolwiek wyboru związanego z jego przyjściem na świat. W porozumieniu z partnerą doszliśmy do wniosku, że co ma być to będzie. Inna sprawa, że ciąża przebiegała wzorcowo. Duża w tym zasługa matki, która dbała o siebie i o dziecko. Odstawiła fajki, alk i inne używki. Prowadziła się wzorowo. Ćwiczyła, czytała książki z zakresu świadomego macierzyństwa. Razem chodziliśmy na kurs dla rodziców. Dziecko było chciane, oczekiwane i kochane od chwili poczęcia, a może i wcześniej. I długo karmione piersią. Byłem szczęśliwy, że mój syn ma najlepszą opiekę pod słońcem w postaci własnej mamy. W dniu trzecich urodzin ostatni raz pociągnął z cycka. Tęsknił za tym procederem określanym przez niego polską sylabą: „dzi” czyli angielskim „g”. Potem trzyletni gigant został wyekspediowany do przedszkola i już miał inne powody do radości bądź smutku. Kiedy popadł w tarapaty zdrowotne doświadczyłem największej życiowej mordęgi. Ale tu postawmy kropkę. W każdym razie, dziękuję Ci D.S. za to, że starałaś się jak mogłaś dać naszemu dziecku szczęście.
O tym, co musi czuć kobieta, która decyduje się wystąpić przeciwko życiu, które w niej wzrasta, nie śmiem się wypowiadać, ani analitycznie ani autorytarnie, choć znam bezpośrednie relacje na ten temat, po których siwieją włosy. Ale w jakim stanie emocjonalnym znajduje się kobieta, której jedyną formą fizycznej ucieczki od cierpienia jest unicestwienie nowego życia, nie jest rzeczą trudną do wyobrażenia. Co ją do takiego czynu pcha? Jeśli chodzi o ucieczkę psychiczną bywa ona często niemożliwa. Owszem, powiedzmy na starcie, są osoby, jak wynika z ich własnych zapewnień, dla których aborcja jest zabiegiem mniej kłopotliwym pod każdym względem niż wyrwanie zęba. I to właśnie ich duchowe status quo często zmusza ludzi mądrych do obwarowania zachowań takich osób aktami normatywnymi, co nie zawsze ma sens.
W kontekście aborcji nie interesują mnie też zbytnio spekulatywne wywody o duszy zagnieżdżonej w zarodku. Nie interesują mnie jako punkt wyjścia ideologiczne okowy, którymi różnej maści doktrynerzy starają się spętać głównie kobiety, ale także i mężczyzn, wrzuconych w aborcyjny dramat. Wystarczająco dużo dzieje się w konkrecie. Interesuje mnie minimalizacja i zrozumienie cierpienia. Praktyczne oddzielenie dobra od zła. Czy prawo jest w stanie w tej materii dokonać ostatecznych rozstrzygnięć? Z pewnością nie. Ale mądre i szlachetne regulacje są w stanie bardzo pomóc. A głupie, napytać jeszcze większej biedy, niż gdyby ich w ogóle nie było.
Niewiele obrazów jak ten przedstawiający mamę, tatę i roześmiane dziecko jest w stanie konkurować z uniwersalnym wizerunkiem szczęścia. Jeśli odejmiemy z tego widoku, którąś z figur odbiór ulega zmianie. Pojawiają się domysły i interpretacje. Kiedy na planie ilustracji pojawi się upośledzone dziecko perspektywa szczęścia się załamuje. Odczuwamy swego rodzaju dyskomfort. To przecież jest odstępstwo od normy. Ale naszą prawidłową i równoległą reakcją jest współczucie i akceptacja. Czyżby wyłącznie? Oczywiście, i niestety, nie. Kpina i drwina, poczucie wyższości, wytykanie, stygmatyzowanie, one też znajdują dla siebie pole do popisu. I tak też się dzieje w wielu innych wypadkach, które odbiegają od normatywnego obrazu szczęścia. By dla przykładu wymienić całujących się gejów czy lesbijki, albo samotne, niepełnoletnie matki wytykane palcami i wyzywane od dziwek. Wiele nie trzeba, aby stać się obiektem wielorakich upodleń. Wystarczy się trochę różnić. Czy nowe, inne, czyjeś życie, to obcy czy swój? – podświadomie w wielu umysłach dopytuje się lęk. Dlatego tak ważne jest, jeśli chcemy przeciwstawić się aborcji, żeby likwidować jej źródła. Dokładnie tak jak w przypadku choroby. Że banalność dobra? Tak samo jak banalność zła? Jasne, ale jakoś, jakby, często nie pamiętamy o oczywistościach. A genezę, i to już wiadomo od niepamiętnych czasów stanowią: presja ekonomiczna i społeczna, a także, brak empatii, o której przyczynach niedoboru wypowiedziała się szeroko psychologia nie pozostawiając większych złudzeń co do ich istoty, zatem nie eksplorujmy dogłębnie tego zagadnienia, jakkolwiek jest ono rudymentarne w aborcyjnym kontekście.
Bezwzględne karanie kobiet za aborcję nie jest dobrym pomysłem, ale jej dalece posunięta akceptacja również, a tak można by odczytać regulacje dające przyzwolenie na jej dość swobodne wykonanie. Byłoby to, w obydwu wypadkach, wygodnictwo i chowanie głowy w piasek. Naturalnie, gdybyśmy chcieli być fair wobec biologii i przed nią się pokłonić, to musielibyśmy obłożyć sankcjami przerwanie procesu rozwoju człowieka już na samym jego początku. Myślę jednak, że natura nam to wybaczy, jeśli w nią na bardzo wczesnym etapie powstawania życia zaingerujemy, powstrzymując hipotetyczną lawinę nieszczęść. To czego nam nie wybaczy, i za co zapłacimy być może najwyższą cenę samounicestwienia, jest systemowe okrucieństwo. A rzeczą okrutną jest społeczne przyzwolenie na aborcję, także eugeniczną, dokonywaną na zaawansowanych stadiach rozwoju płodu w zależności od widzimisię matki. Równie okrutne jest zmuszanie kobiety do urodzenia dziecka, którego krótkotrwały żywot będzie się wiązał z niewyobrażalnym cierpieniem. Jak niebywale pięknie na tym tle rysuje się postawa kobiet decydujących, często wspólnie z ojcem, o urodzeniu dziecka, czasem zdolnego do życia po przyjściu na świat tylko przez kilka godzin lub dni. Zapewnienie o powstrzymaniu fizycznego bólu noworodka i chęć towarzyszenia mu w odejściu zamiast aborcji, często przecież późnej, a także resztki nadziei na to, że może zdarzy się jeszcze cud, są tu czynnikami zasadniczymi. Ale oprócz wymiaru heroicznego okazuje się, że tacy rodzice mają, jak zapewniają, spokojniejsze sumienia. Po prostu wiedzą, że zrobili wszystko, co było w ich mocy. Mogą dziecku dać imię, przytulić, jeśli jest to dla nich ważne – ochrzcić i w końcu pochować, miast przekazać zwłoki do szpitalnej spalarni na medyczne odpadki. Ale, trzeba to wyraźnie podkreślić, nie można takiej postawy przeciwstawiać, postawie osób, które decydują się o na dokonanie aborcji, gdyż uważają, że w ten sposób zaoszczędzają cierpienia nienarodzonemu i nie rokującemu przeżycia dziecku, a tym samym sobie. To są drogi wyjścia z dramatu, których nikt nie ma prawa poddawać moralnej ocenie. Tutaj potrzebne jest wsparcie albo cisza.
W przypadku zagadnień związanych z narodzinami nie unikniemy dramatów. To pewne. Ale wydaje się, że ich ograniczenie jak najbardziej leży w naszym zasięgu. Kluczem do sukcesu, jak zwykle jest wspomniana już świadomość. Wyrugowanie z głów przekonania, że inny, odmienny jest zły. Choćby na lekcjach biologii pokazując na negatywnym przykładzie monokultur, czy też chowów wsobnych, pozytywy wynikające z mieszanki odmiennych cech. Kompletnie nie rozumiem czemu promocja rodzimych wartości ma stać w kontrze z innymi wartościami, o ile te nie chcą nam być siłą narzucone. Wystarczy wspomnieć, jaką potęgą była Rzeczpospolita, kiedy stanowiła tygiel narodów, i to, że to ją, a nie żaden inny kraj, jeden z najwybitniejszych narodów na świecie, a mianowicie naród żydowski, najchętniej wybierał jako swoją ojczyznę. Zresztą, czyż nie wystarczy spojrzeć na psy i koty – mieszańce to najzdrowsze i bardzo bystre okazy.
Chrześcijaństwo przynależne naszemu kręgowi kulturowemu i będące, było nie było, religią miłości, jeśliby potraktować je serio, plus świeckie państwo wrażliwe na tematy socjalne (nie mylić z nieefektywnym rozdawnictwem środków publicznych), to bardzo dobra podstawa do budowy społeczeństwa nacechowanego empatią. Takie społeczeństwo nie powinno mieć żadnego, i mentalnego i socjalnego, problemu z przyjęciem do swojego grona wszelkiej maści odmieńców wliczając w to młode matki i dzieci upośledzone.
Pomysł zmian zawartych w projekcie „Stop aborcji”, za którym stoi OI i wsparty prawie 500 000 podpisów nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, a już na pewno nie od takich propozycji powinniśmy zaczynać marsz społeczny w kierunku stopniowego uwalniającym nas od problemu aborcji. Miarą naszej godności, czymś na wzór polskiej racji stanu powinno być zapewnienie obiektywnie słabszym optymalnych warunków do życia i rozwoju. Żeby uciąć wszelkie spekulacje od razu podkreślę, że poprzez obiektywizm w tym wypadku rozumiem kryterium niepełnosprawności, a nie niezaradności. Sorry, ciamajdy to inna kategoria niż osoby chore. Naturalnie trzeba też wziąć pod uwagę kryteria środowiskowe. Możliwość wyrwania z zaklętych kręgów deprecjacji młodych kobiet chcących urodzić dzieci z dostępną opcją przekazania noworodków do adopcji, bądź rodzin zastępczych, również powinna być ujęta systemowo i warunkować wysoką ocenę rozwiązań. Ale też presja na aborcję jako sposób pozbycia się problemu powinna ustać. Bowiem wygodnictwo jest drugim końcem kija rugującym inność, spłycającym życie społeczne i pozbawiającym go pełnej wartości. Ludzie tak chętnie opowiadający się za przyjęciem uchodźców, zorientowani na prawa zwierząt, a instrumentalnie traktujący życie u swego zarania są bardzo niewiarygodni pod względem komplementarności etyki.
Mam wielki żal do organizatorów obecnych protestów, że pozwolili sobie na to, żeby prostackie hasła w rodzaju „moje ciało, mój wybór”, czy też „moja macica, moja sprawa” unosiły się nad istotą problemu, mocno wpływając na atmosferę sporu . W hektolitrach pomyj, które zostały wylane na tzw. „obrońców życia”, ale nie tylko, zaczęto topić właśnie ludzkie życie, jego sens i możliwości znalezienia dobrych rozwiązań. Organizatorzy nie zapanowali nad ramami protestu, który wraz z przybieraniem na sile tracił na jakości, czego między innymi dowodem była wszechobecność politycznych hien żerujących na okołoaborcyjnej zawierusze. Z radością i satysfakcją witano dołączających się do protestu nie bacząc na ich intencje. Sprzeciw wobec projektowi OI zaczął mieć charakter antyrządowy, co dodało mu poklasku, ale odrzuciło od meritum sporu. W efekcie interes ubiła PO i Nowoczesna a Partia Razem, próbująca zafunkcjonować jako poważna siła polityczna, tylko wzmocniła swój wizerunek skrajnej lewicy. KOD także bił w bęben proaborcyjny, podkreślając ścisły związek z organizowaniem poniedziałkowego strajku, co zresztą nie stoi w sprzeczności z faktami. Obronną ręka z całej sytuacji wyszedł PiS, który, co prawda, popełnił błąd nie kierując drugiego z projektów ustawy czyli „Ratujmy kobiety” do Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka (stało się tak dlatego, że nie zarządzono dyscypliny partyjnej i dano posłom wolną rękę; sam Kaczyński głosował za skierowaniem projektu do komisji), ale klub poselski ponownie wzięty na krótką smycz prezesa przetrzymał wojnę nerwów i szereg prowokacji pod jego adresem i finalnie opowiedział się za odrzuceniem koncepcji forsowanych przez OI. I to właśnie PiS zaproponował rozwiązanie najbliższe porozumieniu. Przeciwstawił się nadużyciom związanym z aborcją eugeniczną i zaproponował daleko idące wsparcie dla osób w trudnej sytuacji spodziewających się dziecka. Odrzucił możliwość karania kobiet. Ciekawym i dosadnym podsumowaniem politycznej rozgrywki może być postawa wicemarszałka sejmu Stanisława Tyszki z partii Kukiz 15, który uciął sejmowe targi odbierając posłom głos i przepraszając za karygodny poziom debaty okołoaborcyjnej, jednocześnie kwitując w komentarzu swoją postawę stwierdzeniem, że sejm to nie cyrk, a posłowie nie powinni zachowywać się jak małpy. Kiedy próbowano na nim wymóc przeprosiny, zgodził się i przeprosił za swoje słowa, nie kogo innego, jak przedstawicieli gatunku naczelnych.
Niewątpliwie negatywną i długotrwałą konsekwencją protestu będzie zapadnięcie w świadomości młodych ludzi faktu, że aborcja może stać się częścią pokoleniowego buntu, że nie jest w sumie niczym złym i można nad nią spokojnie przejść do porządku dziennego, a nawet może się stać swoistą atrakcją towarzyską. Próba fałszywego powiązania aborcji z wolnością spowodowała też sporo zamętu szkodząc tej ostatniej, spychając ją w rejony konformizmu i wygody, tak naprawdę starając się uczynić z niej jej zaprzeczenie.
Zatrzymajmy się na dłużej przy tym semantyczno-ideowym problemie i przeanalizujmy postawy uczestników protestu. Pogląd, którego egzemplifikacjami były hasła typu: „moje ciało, mój wybór”, „moja brocha, moja sprawa”, zakłada stosunek władczy względem nowego życia. Widzimy zaciśnięte pięści, groźne miny i faki. Sporo tu inwektyw pod adresem oponentów. My zakładników nie bierzemy. Jesteśmy w stanie stoczyć bój do ostatniej komórki jajowej, a może raczej ostatniego plemnika, na którego padłoby podejrzenie o transportowanie genu konserwatyzmu. Jest to postawa skrajnie totalitarna i wykluczająca podmiotowość życia poczętego. Pomija również wolę ojca dziecka. Zaprzecza także nauce. Nawet obecne prawo uwzględnia zdolność prawną nasciturusa, choćby w kwestiach dziedziczenia lub ubiegania się o odszkodowanie za ewentualne złe traktowanie w okresie prenatalnym, które przyczyniłoby się do utraty zdrowia przez dziecko z winy matki. Jest to postawa, którą w życiu politycznym można by porównać do despotyzmu, gdzie władca decyduje o życiu i śmierci poddanych. A w życiu zbiorowym do skrajnego społecznego egoizmu. Psychologia mówiłaby o socjopatii. Taka postawa jest radykalnym zaprzeczeniem wolności, nie ma w niej miejsca na empatię i miłość, które zresztą są przecież ze sobą nierozerwalnie połączone, niczym nowe życie na swoim wczesnym etapie rozwoju z życiem matki. Jest szkodliwa społecznie na równi z zoologicznym rasizmem. Nie dziwi więc, że przedstawiciele tej grupy poglądowej jak ognia unikają kontekstu moralnego w obecnej sytuacji. Dobrze wiedząc, że z chwilą rzeczowej analizy argumentów i uporządkowania ich w kategoriach etycznych zostaną postawieni pod ścianą, w której za ich plecami znajdują się wrota do egotycznych piekieł i właściwie nic poza tym.
Inny i chyba najbardziej powszechny pogląd wyrażają osoby mówiące dość zdecydowanym głosem i z dużą powagą o tym, że nie są za aborcją, że aborcja to zło, ale że są za wolnym wyborem i prawami kobiet, czasem dodają, jakby już mniej pewne swego, że za prawami człowieka też. Nie ma tu agresji, ale jest pewność swoich racji i stania po słusznej stronie sporu. Problem jest tylko taki, że jest to postawa, wypada przyjąć – z założenia szlachetna, ale z gruntu nieprzemyślana. Aborcja to nie zapalenie trawki, to nie możność zawarcia związku partnerskiego z osobą tej samej płci, to nie dostęp do edukacji i służby zdrowia, to nie prawo do swobodnego poruszania się po świecie i oddychania czystym powietrzem. Aborcja to właśnie pozbawienie dziecka poczętego wszelkich praw, z prawem do życia włącznie. To, jak słusznie zauważają i czują osoby wyrażające analizowany pogląd, delikatnie mówiąc: nic dobrego. Czy zatem prawo do czynienia zła jest prawem kobiety i prawem człowieka? Wątpliwy jest sens tego typu rozważań, nawet pod względem czysto teoretycznym. Także mówienie w tym przypadku o wolności jest tej wolności niweczeniem. Jaka to bowiem wolność jeśli jest związana z pozbawieniem prawa do życia innego, całkowicie bezbronnego bytu? Ta wolność to pozbycie się problemu poprzez unicestwienie. Czy znamy może z historii ludzkości przykłady takiej wolności? Czy znamy próby relatywizowania zła i/lub zaprzęgania go do realizacji obłąkańczych planów, również tych, których celem miało być powszechne szczęście ludzkości? Flirtowanie ze złem przynosi zawsze opłakane konsekwencje. Dlatego w sporze o aborcję tak fundamentalną kwestią jest jego rozpoznanie i nabycie świadomości z tym związanej. Nie po to, aby pławić się w poczuciu wyższości moralnej, ale po to, aby mieć jasność co do istoty sporu. Wracając zaś do samej idei wolności warto zapytać, czym jest wolności silniejszego wobec słabszego? Czyż taka wolność, to przypadkiem nie apartheid? Owszem, mamy wolną wolę i możemy wybrać zło. I w tym sensie jest to wolność wyboru. Ale u człowieka kierującego się etyką, wybór ten jest właściwie zerojedynkowy, zdeterminowany wewnętrznym moralnym kompasem z zaznaczonymi biegunami dobra i zła. Ergo, owa wolność wyboru podlega wewnętrznym, czy jak koś woli, duchowym uwarunkowaniom. Zatem nie czyńmy z możliwości dokonania aborcji postulatu wolnościowego, nie nazywajmy tego prawem kobiet, umieszczając kobiety automatycznie w gorszym moralnie sorcie, nie mówmy także o prawach człowieka, kiedy aborcja jest właśnie nieodwracalnym pozbawieniem tychże praw człowieka, który właśnie został poczęty. Czy zdradę nazwiemy prawem człowieka, czy utożsamimy ją z wolnością? Nie, będzie się ona obracać w negatywnym kręgu asocjacyjnym, tak jak zresztą aborcja, która jest przecież często rodzajem ostatecznej zdrady, także kobiety wobec samej siebie. Słowem powyższą postawę charakteryzuje dobra intencja, przy jednoczesnym braku rozmysłu, refleksji, mądrości. Jest to postawa, która społecznie nie wnosi żadnej korzyści, a wprowadza zamęt.
Jest też pogląd trzeci, na szczęście, także mocno obecny wśród osób biorących udział w protestach. Mówi on o aborcji jako dramacie, jako o wyborze mniejszego zła. Jego przedstawiciele dystansują się zdecydowanie wobec grupy z pierwszej kategorii poglądowej. Pomysł aborcji na życzenie postrzegają jako przejaw braku odpowiedzialności i konformizm. Są to osoby poruszające się w obszarze rozważań o dylemacie moralnym, kiedy to okoliczności pchają jednostki w matnię rozstrzygnięć, przed którymi nigdy nie chciałaby być osobiście postawione. Ale osoby te deklarują jednoznacznie, że nie chcą, aby nikt inny poza nimi samymi rozwiązywał ich ewentualne, potworne rozterki i obawiają się wprowadzenia takich zapisów prawnych, które pozbawią je możliwości samodecydowania. I choć te osoby tak niewiele mówią o wolności, tak mało podnoszą kwestie własnej podmiotowości, koncentrując się raczej na losie dziecka, to one właśnie dotykają bezpośrednio kwestii odpowiedzialnego i przemyślanego wyboru nakierowanego na dobro. I to one stoją na straży wolności i godności osoby ludzkiej, których to pozbawieniem byłoby odmówienie tym osobom prawa do indywidualnego rozstrzygnięcia moralnego dylematu. Jest to pogląd, który należy bezwględnie uszanować. Jest on bardzo wartościowy i podnoszący w pierwszej kolejności kwestie etyczne. Można by go wręcz określić altruistycznym, a z pewnością cechuje go głębokie zrozumienie problemu. Taka empatyczna postawa jest społecznie niezwykle potrzebna. I ktokolwiek ją potępia automatycznie skazuje się na wrzucenie do tej samej klatki co przedstawiciele pierwszej grupy, czyniący z aborcji doktrynę klasową, swoisty maoizm.
Wróćmy jednak do epicentrum cierpienia, do tych rodziców, którzy każdy dzień swojego życia poświęcają swoim chorym dzieciom. Dajmy im do rąk transparenty z hasłami o wolności macic. Wyprowadźmy na ulice autystyczne dzieci i niech się drą o wolności wyboru. A dzieci z porażeniem mózgowym niech uderzą w tak dobrze im znane „kaczki” służące do defekacji, jak w tamburyny i wybiją rytm, który rozbrzmiewa w wyimaginowanym, czy też nie, piekle kobiet. Bo przecież prawnie uwarunkowana niemożność usunięcia nasciturusa w 24 tygodniu ciąży, bo wszystko wskazuje na to, że urodzi się z zespołem Downa to piekło. Ale piekło to też brak aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży. I brak antykoncepcji, i edukacji seksualnej. A diabłem jest minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, który nienawidzi kobiet, synodem diabelskim synod biskupi, a złem wcielonym, arcybelzebubem, toż to widać po samych oczach, Jarosław Kaczyński. A te okna życia to po co? To indoktrynacyjne pułapki. Chrzczą tam niemowlęta wbrew ich woli. Tym się powinna zająć Bruksela. Więc te wszystkie piekła się mieszają z sobą i pokazują środkowy palec męskiej supremacji i klerowi, i Kaczorowi. Jakby tu przyszedł zajebałybyśmy go różnymi kolorami parasolek czy też tęczy albo wieszakami, albo udusiły, choćby tamponami. My siostry z Ruchu Wolnych Wagin. A gdzieś tam ubrana na czarno siostra zakonna karmi niepełnosprawne dziecko. Eee…, zaraz przyjdzie ksiądz, kurna, też ubrany na czarno, i je zgwałci, albo i ona sama wykorzysta je seksualnie. Precz z dyktaturą sutann skrywających poskręcane z lubieżności ciała! Porzucajmy w siebie kawałkami płodów i macic! Liczą się pryncypia, a nimi są przecież prawa człowieka. Wynika z lektury facebooka.
Tak się, kurwa, nie da. Z tego nic dobrego nie wyniknie. Z tego monstrualnego bełkotu, kolażu wyzyskanego cierpienia i obelg, z tej kipieli autentycznej pogardy i nienawiści. To może być chwilowy paw obronny wywołany przez inicjatywę ustawodawczą „Stop aborcji”. Ale na tej torsji nic mądrego się nie zbuduje. Na tych piekiełkach, które próbują ze złych emocji w własnych umysłach rozpalić osoby, którym z horyzontu umyka piekło prawdziwe, które już istnieje. Piekło matek i ojców, którzy muszą podjąć decyzję o unicestwieniu życia, które kochają i na które czekali, bo drżą o te życie i obawiają się, że pozwalając mu przyjść na świat zgotują mu także piekło. I zioną też piekielne płomienie w głowach religijnych fundamentalistów, którzy wiedzą lepiej co w takiej sytuacji zrobić, i którzy czując, że wypełniają wolę Bożą chcą postawić się w miejscu miłości i zadecydować arbitralnie za matkę i ojca, co zrobić z poczętym przez nich życiem. I nie rozumieją, że pycha i fanatyzm od tej miłości oddzielają ich tak bardzo, jak doktrynerstwo proaborcyjnych totalitarystów. Ale podkreślmy ponownie, nazywając rzeczy po imieniu: aborcja to zło, a dokonana na płodzie w zaawansowanym stadium rozwoju, kiedy nie ratujemy życia matki, to jeden z najbardziej haniebnych postępków do jakich jest zdolny człowiek. Trudno o wymowniejszy obraz piekła. Przyzwolenie na jego trwanie to potwarz dla społeczeństwa, które chce mieć prawo do zachowania godności, a także posiadać zdolność moralną do rozstrzygania o sprawiedliwości. To całkowita autodestrukcja.
Oczywiście, z wymienionych przeze mnie postaw kluczowych dla fali protestów, można by wyodrębnić wiele innych. Powyższy podział to uogólnienie i jak każde charakteryzuje się ułomnością. Bo znam przecież osoby wymachujące sztandarem z macicą ze zwykłej złości i, co prawda opatrznie rozumianej – o czym niebawem, ale jednak, potrzeby kobiecej solidarności, czy też uzasadnionego lęku przed tym, że o ich życiu i zdrowiu, a także ich najbliższych, będzie decydował funkcjonariusz państwowy na mocy ortodoksyjnego prawa. Po prostu nie dobrały odpowiednich środków wyrazu. Znam też ultraradykalnych obrońców życia, którzy z chwilą odrzucenia przez sejm projektu „Stop aborcji” wylądowali na SOR-ach w stanie przedzawałowym i którym przecież autentycznie chodzi wyłącznie o ratowanie życia ludzkiego, a nie torturowanie kobiet. Tak naprawdę, jeśli się odrzuci postawy egoistyczne, często wynikające z obsesji i psychoz, i podlane którymś z ideologicznych sosów akurat najlepiej pasującym do psychicznych zawirowań, to zobaczymy jak dużo ze sobą wspólnego mają osoby szukające w głębi zatroskanej duszy najlepszych ich zadaniem rozstrzygnięć wiążących się z tematem aborcji. Jak wiele z sobą mają wspólnego: osoba, na klęczkach zwracająca się do dla niej najwyższej instancji, do Twórcy, o ocalenie życia dzieci nienarodzonych i osoba, znajdująca się w sytuacji niechcianego wyboru i często kierująca swoje myśli również w kierunku Boga. Jak zestawić z takimi subtelnościami, gdzie mamy do czynienia z cierpieniem, prymitywne emocje obydwu stron sporu, kręcących na ludzkich dramatach własne, toksyczne lody?
Bardzo smutnym zjawiskiem była też próba wprzęgnięcia w konflikt dzieci, których widok na tle wulgarnych transparentów i wśród okrzyków niosących prostackie hasła, budził niesmak. Oczywiście, łatwo wykorzystać ich niewinność jako tarczę obronną i argument, że oto racja jest po naszej stronie. To klasyka fundamentalistycznej postawy. Tyle, że na przykład organizatorzy „Marszów życia”, gdzie też mamy do czynienia z całym antyaborcyjnym konglomeratem postaw, trzeba przyznać, iż starają się nadać im bardzo pogodny charakter. Ale też i na nich zdarza się widzieć dzieci przestraszone fotografiami martwych płodów. Choć to epizody.
Kolejnym kuriozum jest próba uczynienia z problemu aborcji konfliktu płci, w myśl z ducha rasistowskiego założenia, że kto za kobietami ten za jak najbardziej liberalnym prawem regulującym kwestie aborcji. Jest to podejście nacechowane do cna zarówno mizoginizmem jak i mizoandryzmem, które uwłacza przy okazji rozumowi. O niewielu konfliktach światopoglądowych jak o tym związanym z aborcją, można powiedzieć, że jest on sporem, w którym w pełni zasadne jest danie pierwszeństwa do zajęcia stanowiska kobietom i można o nim powiedzieć, że jest to konflikt w jakimś sensie sfeminizowany. I co oczywiste to właśnie wśród kobiet przebiega czasem ostra, a czasem zamazująca się linia podziału. Założenie, że jeśli mężczyzna jest przeciwnikiem aborcji staje się on automatycznie wrogiem kobiet, jest uznaniem tej części kobiet, które podzielają jego opinię za nie kobiety. Sama logika bezwzględnie rozprawia się z taką pogardliwą i mizantropiczną postawą. Lecz faktem również pozostaje to, że tak samo jak istnieje silne lobby tworzące obraz kobiet opowiadających się za liberalnym podejściem do aborcji jako tych wyemancypowanych, nowoczesnych, lepszych, tak samo istnieje lobby, które te kobiety postponuje. Jest to kolejny przykład wartościującej segregacji społecznej o ideologicznych korzeniach, która to również tworzyła atmosferę protestów, powodując że energia społeczna w znacznej mierze została wepchnięta w ślepą uliczkę konfliktu. Także posłużenie się pojęciem „solidarności kobiet” jest uzurpatorskie i nieuprawnione, bowiem jak już wspomniałem i co oczywiste, kobiety mają rózny stosunek do aborcji, a nawet do zmian proponowanych przez OI i ogromna ich liczba nie utożsamiała się z celami protestu. To kolejna próba stworzenia wrażenia, że kto nie znami ten przeciwko kobietom. To wykluczający bełkot. A przecież można było zaproponować bardzo pozytywne formy. Na pierwszy plan wysuwając konieczność pomocy osobom decydującym się na dokonanie aborcji ze względów socjalnych, a nie wzmacnianie rygoru antyaborcyjnego. Nawet OI w swoim projekcie na ten aspekt kładło duży nacisk. Do protestu przyłączyło się też wiele osób jak już wspomniałem z trudem znosząc klimat symbolizowany przez macicę pokazującą faka albo tą, na której tle został umiejscowiony krzyż. Uznali, że działają w stanie wyższej konieczności. Summa summarum, niestety, nie widzę zbyt wielu pozytywów wynikających z podgrzania atmosfery wokół tematu aborcji, poza tymi, że przyspieszy to zmiany prosocjalne i monitorujące aborcję eugeniczną, ale to za sukces poczyta sobie pewnie OI i trochę będzie miało w tym racji.
Na co bym jeszcze zwrócił uwagę? Wydaje się przesądzony los człowieka, jeśli zgodzimy się na odtrącenie osób niepełnosprawnych z ludzkiej społeczności za cenę wygody. Przyzwolenie na taki stan rzeczy, a także machnięcie ręką na etyczny wymiar aborcji, bo przecież są ważniejsze problemy, jest proszeniem się o nieszczęście. Bowiem świadomość moralna w kwestii aborcji jest swoistą gwarancją na to, że człowiek rozumiejący czym jest życie, z chwilą znalezienia się w innych okolicznościach, gdzie będzie musiał dokonać trudnych wyborów znajdzie etyczny klucz do ich rozwiązania. Brak wykształconej wrażliwości względem życia poczętego jest zmarnowaną szansą na powstanie w człowieku bezpiecznika uruchamiającego się w chwili kontaktu ze złem. Warto i nad tym się zastanowić.
Osobiście postulowałbym wprowadzenie takich rozwiązań prawnych, które rodzinom decydującym się na wychowywanie niepełnosprawnego dziecka, dawałyby gwarancję spokoju ekonomicznego i możliwość normalnego funkcjonowania dziecka nawet bez ich osobistego zaangażowania. Przypomina mi się na tą okoliczność mój pobyt w duńskim ośrodku dla osób upośledzonych umysłowo, gdzie trafiłem w 2005 roku w roli obserwatora. Był to spory zamknięty teren, na którym pod czujnym okiem wykwalifikowanego personelu przebywało około 30 podopiecznych obojga płci. Do ich dyspozycji było wszystko czego dusza zapragnie. Pojedyncze pokoje dostosowane do stopnia niepełnosprawności rezydentów, sale treningowe, kuchnia i jadalnia, świetlica, plac do spacerów i rekreacji ruchowej, a także rozmaitego rodzaju warsztaty służące realizacji rozmaitych pasji. Na przykład w warsztacie rowerowym chłopcy do woli mogli skręcać i rozkręcać rowery, a warsztacie krawieckim dziewczyny mogły oddać się modowym szaleństwom. Radości i śmiechu było przy tym co niemiara. Kiedy pod adresem warsztatowiczów kierowałem pochwały, bo i w rzeczy samej było za co, odwzajemniali się energią promieniującą szczęściem. Podczas przygotowywania, a potem jedzenia wspólnych posiłków zawsze było wesoło, ale zdarzało się, że ktoś łapał focha. Głównie za sprawą złamanego serca. Miłości tu bowiem nie wytrzymywały z reguły zbyt długiej próby czasu. Pensjonariusze byli pełnoletni i mogli uprawiać seks. Wiązało się to oczywiście ze sterylizacją. Miałem możliwość uczestniczenia w codziennym życiu ośrodka przez okres pięciu tygodni, gdyż pracowała w nim przyjaciółka, a moją obecność szybko zaakceptowano i chyba nawet uznano za korzystną. Czułem się tam wspaniale, bo wszyscy którzy w nim przebywali wydawali się być więcej niż zadowoleni, włączywszy personel. Pod koniec mojego pobytu wychowankowie mieli podjąć decyzję, gdzie chcą jechać na tygodniową wycieczkę. Po istnej burzy mózgów zadecydowali o wyborze Grecji. Okazało się, że uwzględnili też moją osobę w swoich wypoczynkowych planach. A byłem tylko okazjonalnym gościem. Rzadko czułem się tak doceniony. Dziękuję Ci A.J.
W 2004 udałem się do Kuchar zrobić poła, czyli inicjację śmierci. Jest to praktyka buddyjska przygotowująca umysł człowieka na moment, kiedy będzie musiał opuścić ciało. Podczas jednego z otwartych spotkań z lamą Olem Nydhalem dostał on anonimowe pytanie na kartce od kobiety chcącej się poradzić, co ma zrobić, bo jest w ciąży, a nie jest gotowa na wychowywanie dziecka i nosi się z zamiarem dokonania aborcji. Lama nie zastanawiał się ani chwili i natychmiast odpowiedział: W żadnym razie nie dokonuj aborcji, urodź dziecko i oddaj je tym, którzy go potrzebują. Następnie poprosił o kolejne pytanie. Jego słowa przeszyły salę jak samurajski miecz powietrze gęste od nieharmonijnych wibracji. Nic dziwnego, wszak wypowiedział się mistrz znający buddyjską wykładnię w zakresie ochrony życia poczętego. Podczas wieczornej imprezy podeszła do mnie uśmiechnięta dziewczyna i powiedziała: Świadoma praw i obowiązków chcę być teraz twoim bodhisattwą. Jak ja cholernie lubię te karmiczne gifty. Mój namiot zamienił się w wehikuł czasu zasilany energią pochodzącą z fuzji jing-jang z niewielką domieszką thc. Dziękuję Ci, hmmm… nie bardzo pamiętam, czy się sobie przedstawiliśmy, za międzyplanetarną podróż, odbytą na zasadach barteru.
Kiedy miałem siedemnaście poczuła do mnie odwzajemnioną sympatię dziewczyna starsza o 10 wiosen. Był to dar pod wieloma względami cudowny. W trakcie jednego ze spacerów poprosiła o możliwość dłuższej rozmowy na poważny temat. Byłem trochę zaskoczony, ale dlaczego miałbym się nie zgodzić. Siedliśmy na ławce w parku, po którym przechadzały się matki z wózkami. Słuchaj, powiedziała, co byś zrobił, gdyby nasze dziecko miało się urodzić niepełnosprawne, na przykład umysłowo? Szczerze mówiąc oniemiałem. Już perspektywa posiadania zdrowego dziecka w moim wieku była szokująca, a tu jeszcze w dodatku niepełnosprawnego. Ale, że co? Wybełkotałem coś w tym rodzaju. Widząc moje zaskoczenie i chyba wyczuwając lęk, powiedziała z uśmiechem: Nie bój się, ja tylko tak teoretycznie pytam. Uff… Odetchnąłem z ulgą, a potem odbyliśmy bardzo, ale to bardzo długą i ważną rozmowę dotyczącą miłości i wynikającej z niej odpowiedzialności. Od tego czasu na seks patrzyłem już zupełnie inaczej. Dziękuję Ci A.T.
I może jeszcze ostatnia sytuacja, która, tak się składa, przypieczętowała moje rozstanie z kościołem. Przed jedną z mszy świętych, gdy wszyscy ministranci, włączywszy mnie, stali już ubrani w komże, sutanny i kołnierzyki, wikary stanął przed Markiem i powiedział: Ty masz iść do domu, nie możesz być ministrantem. Przerażony Marek zapytał: dlaczego? Ksiądz odpowiedział głosem nie uznającym sprzeciwu: Bo jesteś brudny, nie myjesz się, a twój golf, o nawet teraz widać na twojej szyi, jest poplamiony. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nie jest kwestia higieny, tylko tego, że Marek był „dziwny” tzn. lekko upośledzony umysłowo, podobnie zresztą jak jego żona. Wtedy ostatni raz waliłem w gong na podniesienie. Za to często spotykałem się z Markiem, który, kiedy graliśmy w piłkę na podwórku, zawsze wybiegał z domu i zawsze stawał na bramce. Mówiliśmy na niego Marek Szczech, bo Marek Szczech był wtedy pierwszym bramkarzem Pogoni. Naszemu Markowi nikt nie dokuczał, a nasi rodzice nie mieli absolutnie nic przeciwko temu, żebyśmy trzymali z nim sztamę, w przeciwieństwie do wikarego, który uznał, że nie widzi dla niego miejsca przy ołtarzu. I Tobie Marku też bardzo dziękuję za wspólnie spędzone chwile, za ten dobry czas.
I rodzę się w środku nocy ze snu, i myję twarz łzami, rodzę się w środku lasu, zaraz przyjdzie świt i usłyszę śpiew ptaków. Tęsknię. Zamykam oczy, kulę się, przyjmuję pozycję embrionalną, szukam pępowiny, a może sznura. Jak często mi się to zdarza? Permanentnie, choć z różnym stopniem nasilenia. Co prawda od chwili, kiedy umarłaś jesteś wszędzie, ale jakoś tak ciężko mi się do Ciebie przytulić. Więc bywa, że przytulam się do drzew. Z jakiegoś powodu szczególnie do brzóz. Czy jakikolwiek paragraf byłby Cię mamo w stanie zmusić do miłości do mnie? Czy chciałbym się urodzić, gdybyś miała mnie nie kochać? Czy mój status mentalny różni się znacznie od statusu płodu? Czy znam sens swojego życia? Czy kocham Cię mamo mniej od czasu, kiedy stanęliśmy z ojcem i siostrami wokół grobu, w którym spoczęłaś? No czym, czym jest w znacznej mierze prawo do aborcji? W wielu wypadkach? Czyż nie jest prawem do nie kochania. Do odrzucenia jedynej w swoim rodzaju oferty miłości. Nigdy w życiu nie chciałbym się urodzić na siłę. Wolałbym, aby mnie uśmiercono nawet dzień przed narodzinami. Albo i po, zrzucono, jak w Sparcie ze skały. Demonstrowały kobiety i mężczyźni krzycząc o piekle kobiet. A czyż te piekło to nie jest również niezdolność do miłości. Gdzie były hasła: „Mamy prawo nie kochać”? I w imię tego niechcenia możemy zamachnąć się na kiełkujące życie. Na żądanie. Na takie samo na jakie wysiada się z autobusu na przystankach w odludnej okolicy. Ja wiem, wiem. Znam projekt OI. Ale to nie było tak, że te protesty były skierowane wyłącznie przeciwko projektowi zmiany ustawy z 93 roku. To bardzo dziwny widok widzieć kobiety i jakby obijających się o nie mężczyzn w swym prawie do nie kochania wypisanym bez ogródek na transparentach. Bo to nie czas na miłość. Bo ta miłość mogłaby mi zmarnować życie. Bo to w ogóle nie jest żadna miłość tylko upośledzone coś. Bo to w ogóle nie jest miłość zdolna do życia. Bo to w ogóle nie jest miłość, bo została mi w okrutny sposób narzucona wbrew mej woli, podstępnie albo przez przypadek. I powtórzę się jak historia ludzkich wzlotów i upadków. Czy prawo do nie kochania, które pociąga za sobą prawo do unicestwienia, można nazwać prawem człowieka? Czy można nazwać prawem człowieka prawo do terminacji ciąży i zestawić go z całym pakietem praw niezbędnych człowiekowi do godnego życia? I wzmocnię mantrę: z całego obszaru aborcyjno-emocjonalnej tandety, kiedy kobiety nie chcą rodzić, bo nie kochają, wyodrębnijmy obszar najistotniejszy: kochają, ale uważają, wiedzą, czują, że życie dziecka będzie dla niego i dla nich torturą, bo wiadomo to z niebywale dużym prawdopodobieństwem, że dziecko urodzi się niezdolne do życia. Okażmy wtedy największą troskę wszystkim osobom dramatu, dajmy pełne wsparcie i odjebmy się. Co zaś się tyczy dzieci zdrowych, ale nie chcianych. Jest tyle osób chętnych do adopcji i czekających na te dzieci. I kobietę, która nie chce mieć kontaktu ze swoim dzieckiem także otoczmy opieką. Nie osądzajmy jej, dajmy urodzić w spokoju i zajmijmy się przyszłością dziecka. Tyle przecież przypadków co ludzi.
Czas postawić pytanie o to, jakie moim zdaniem rozwiązania prawne w zakresie ochrony życia poczętego, byłyby najlepsze, mając na uwadze wszystkich zainteresowanych. Otóż uważam, że prawo powinno dopuszczać aborcję na życzenie do 6 tygodnia ciąży, co może nieco zaskoczyć mniej uważnego czytelnika, niemniej dałem już w powyższej części tekstu, jasny sygnał, że takie rozwiązanie będę mógł zaakceptować. Uważam także, tutaj chyba nikt się nie zdziwi, że o aborcji eugenicznej powinien decydować czynnik minimalizacji cierpienia. Prymat decyzyjny niech ma diagnostyka i wola rodziców prawnie przypisana do woli matki. Jednak szereg upośledzeń, które pozwoliłyby dziecku żyć zakładając również konieczną pomoc innych osób, nie powinny klasyfikować takiego dziecka poczętego w zaawansowanym stadium rozwoju płodu do aborcji. Ale wyłącznie w sytuacji, kiedy ustawodawca jest w stanie złożyć obietnicę zapewnienia godnych warunki życia takiemu dziecku. A o takim stanie rzeczy w tej chwili mówić nie możemy. Dlatego zanim zaczniemy nawet myśleć o wprowadzaniu dodatkowych rygorów powinniśmy najpierw skoncentrować wszystkie wysiłki na kwestiach pomocowych osobom dotkniętym kalectwem i ich bliskim, o czym już pisałem i co będę zawsze podnosił w pierwszej kolejności przy okazji tematu aborcji.
Ponadto należy bardzo poważnie potraktować temat wiedzy z zakresu zachowań seksualnych, ale broń Boże nie nazywać takiego, z założenia obowiązkowego, przedmiotu wychowaniem seksualnym, lecz dać mu uniwersalną nazwę wynikającą z potencjalnie szerokiego kontekstu psychologicznego i kulturowego uwzględnionego w programie nauczania. Już w 5/6 klasie podstawówki możemy mieć z głowy kwestie homofobii i młodzież świadomą konsekwencji wynikających z kontaktów seksualnych. Nie będzie to zachętą do ich przedwczesnego nawiązywania, jeśli lekcje będą prowadzone z wyczuciem i podczas prowadzenia których temat miłości będzie spoiwem wszystkich zagadnień, włączywszy w to kwestie rodzinne, małżeńskie, związków partnerskich, macierzyństwa, tacierzyństwa, a także niepełnosprawności. Co więcej w dobie nieomal niekontrolowanego dostępu do internetu i wiążących się z tym faktem szeregiem zagrożeń taki przedmiot z prawidłowo dobranym programem jest bardzo potrzebny.
Konieczny jest szeroki dostęp do antykoncepcji, jakkolwiek trzeba też zwracać uwagę na efekty uboczne stosowania tej hormonalnej, a także podnosić kwestie wiążące się z instrumentalnym podejściem do seksu. Edukacja w tym zakresie nie może sprowadzać się do promocji firm farmaceutycznych. W moim przekonaniu powinna być preferowana antykoncepcja naturalna, co oczywiście jest trudniejsze, szczególnie w odniesieniu do nastolatków, ale znakomicie współgra z pożądanym modelem zachowań seksualnych opartych na szacunku i wzajemnym poznawaniu własnych potrzeb i pragnień.
Tabletki „dzień po” powinny być dostępne w aptekach, komisariatach, szpitalach, na pogotowiu, w szkołach. Przy gęstej i mądrze uplecionej sieci antyaborcyjnej liczba niechcianych ciąży powinna diametralnie spaść.
Reasumując, jeślibym cokolwiek zmieniał w obecnym prawodawstwie to aspekt socjalny i położył szczególny nacisk na badania prenatalne umożliwiające jak najszybsze wykrycie chorób płodu, mogących kwalifikować go do terminacji. Być może wystarczą w tym względzie rozporządzenia, bo w ustawie z 93 roku już o tym mowa. Następnie, gdy te kwestie zostałaby rozwiązane w sposób nader satysfakcjonujący i po długiej kampanii społecznej z łamiącym się sercem dopuściłbym aborcję na życzenie do 6 tygodnia ciąży. Jest to granica, do której mogę jakoś w sobie wygospodarować miejsce dla ludzkiej niedoskonałości. Miejmy przy tym wiedzę, że okres pomiędzy 4 a 8 tygodniem ciąży to czas, kiedy tworzą się podstawowe narządy (organogeneza), pojawiają się zawiązki dłoni i stóp, gruczołów rozrodczych, rozrodczych narządów płciowych, twarz nabiera bardziej ludzkiego wyglądu, głowa staje się największą częścią ciała, pojawiają się zawiązki zębów, w zawiązku oka powstaje barwnik widoczny przez przezroczystą skórę płodu, serce, szczęka i żuchwa są całkowicie uformowane, wytwarza się podniebienie i przewód nosowo-łzowy, wątroba podejmuje wytwarzanie komórek krwionośnych, tworzą się wargi i zawiązek języka, małżowina uszna przybiera kształt odziedziczony po rodzicach, drogi moczowo-płciowe i przewód pokarmowy oddzielają się od siebie, kostnieją żebra i kręgi, gałki oczne nabierają pigmentu, tworzą się powieki, na dłoniach pojawiają się główne linie papilarne, następuje rozwój gruczołów dokrewnych oraz kubków smakowych, u dziewczynek rozpoczyna się formowanie łechtaczki, u chłopców – moszny. Wraz z nastaniem trzeciego miesiąca kończy się zarodkowy okres rozwoju. Płód ma wtedy trzy centymetry.
Dla aborcji dokonanej po tym okresie, traktujmy się poważnie, niejako w myśl zasady coś za coś, wprowadziłbym sankcje dla kobiet (bardzo łagodne, wyłączywszy szczególne przypadki, jak choćby handel płodami w celach medycznych, czy też wykorzystywanie płodów przez sekty do składania ofiar) i lekarzy (tutaj mogłaby grozić, oprócz kar finansowych, również utrata uprawnień zawodowych, a także wyrok skazujący na pobyt w więzieniu, za pierwszym razem zapewne zasądzany w zawieszeniu).
Kobieta nie chcąca mieć dziecka po 6 tygodniu ciąży, bądź zrzekałaby się praw do niego na rzec ojca i jemu dziecko byłoby prawnie przekazywane, bądź, jeśli ojciec również rezygnowałby ze swoich praw, korzystałaby z programu adopcyjnego, w którym finalnie dziecko znajdowałoby nowych rodziców. Można też rozważyć preferencyjny udział dziadków zarówno ze strony matki jak i ojca.
Oczywiście aborcje eugeniczne rozpatrywałbym w kategoriach odmiennych i tych, o których już pisałem, a mianowicie kierowałbym się zasadą minimalizacji cierpienia.
Ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego byłaby, co logiczne, również możliwa do usunięcia do 6 tygodnia ciąży, a po okresie 6 tygodni rozwiązania byłyby analogiczne jak w przypadku normalnej ciąży. Naturalnie w tym wypadku sankcje za spędzenie płodu uwzględniałyby fakt poczęcia się go na drodze czynu zabronionego, co w praktyce oznaczałoby, tak naprawdę, pomoc kobiecie w postaci skierowania na terapię z uwzględnieniem sytuacji socjalnej.
Zwróciłbym także baczniejszą uwagę na monitoring kobiety będącej w ciąży, gdyż obowiązek prowadzenia zdrowego stylu życia, odpowiedniej diagnostyki czy podejmowania leczenia w czasie ciąży dla dobra dziecka są obecnie tylko postulatami natury moralnej, co jest, jak pokazuje praktyka, niewystarczające.
Wiem, że „obrońcy życia” wytkną mi hipokryzję i brak konsekwencji. Mam dla ich punktu widzenia niemały szacunek i prywatnie w dużej mierze pokrywa się on z moimi zapatrywaniami, gdzie imperatyw kategoryczny zezwala mi na użycie tabletki „dzień po” i aborcję wyłącznie w wypadku, kiedy kończy ona niczym nieuzasadnione cierpienia wynikające ze specyfiki choroby płodu. Tak wiem, można pozostać przy zakazie aborcji przed 6 tygodniem ciąży i zastosować tożsame rozwiązania jak w przypadku ciąży po 6 tygodniu. Dlaczego zatem ich nie postuluję stojąc na fundamencie dobra. Otóż kierując się zasadą minimalizacji cierpienia i pragmatyzmem w tym zakresie zakładam, że energia ludzka wyzyskana do pomniejszenia trendu proaborcyjnego powinna mieć wymiar praktyczny i realny. A przy zbyt dużej liczbie niechcianych ciąży powstałby ogromny problem. Oficjalne statystyki można włożyć między bajki, gdyż nie uwzględniają aborcji nielegalnych. Priorytet powinny mieć płody wyżej rozwinięte. Nie chcę też pompować podziemia aborcyjnego. Ponadto nie potrafię całkowicie odmówić człowiekowi prawa do upadku. Jestem też sceptycznie nastawiony do konstrukcji prawnych wymuszających idealizm. Osobom wierzącym niech poręką będzie maksyma o tym, że Bóg czasem dopuszcza trochę zła, aby mogło z niego wyniknąć więcej dobra. Nie wypycham się sianem, po prostu ziemska rzeczywistość to nie raj, a próby stworzenia raju na ziemi kończyły się doczesnym piekłem.
Niemniej, jak dla mnie, największym ryzykiem związanym z dopuszczeniem aborcji na żądanie przed 6 tygodniem ciąży, jest w pewnym sensie otwarcie furtki do szeroko zakrojonych eksperymentów genetycznych mających na celu stworzenie supermana, co będzie definitywnym upadkiem człowieka, który odrzuca prymat materii nad duchem. No bo przecież, jeśli można zakończyć życie na etapie 6 tygodnia, to do tego czasu – hulaj dusza, piekła niema – majstrujemy przy zarodkach. To jest bardzo obszerny i ważny temat, i jakkolwiek jest powiązany z tematem aborcji, to sam w sobie wymaga odrębnego potraktowania. Również etyczny spór wokół in vitro w sytuacji dopuszczalności wczesnej aborcji traci większy sens, ze szkodą dla subtelności etycznych rozważań nad granicami ludzkiej ingerencji w obszar do niedawna wyłącznie zastrzeżony dla natury. Ale kiedy opuścimy antropocentryczny obszar segregacji gatunkowej i takie rozważania, jak i całość problemu dotyczącego wartości życia zestawimy, na przykład, z niewyczerpanym spectrum okrucieństw człowieka wobec zwierząt, to aborcja na wczesnym etapie ciąży, wyda nam się drobnostką. Wyda nam się ona także niczym szczególnym, kiedy spojrzymy na historię ludzkości i wynikającą z niej wiedzę o zdolności człowieka do czynienia zła. Są zatem, dla chętnych, inne i bardziej palące odcinki na odwiecznej linii frontu przebiegającej pomiędzy dobrem a złem.
Wiem, że z nieomal całkowitego (oprócz przywileju przejęcia praw rodzicielskich w wypadku rezygnacji matki z praw do wychowania dziecka) wyłączenia woli ojca w przypadkach aborcji można by poczynić mi zarzut stronniczości. Kierowałem się tutaj faktem biologicznej współzależności płodu i matki, i w związku z nią uznałem, że to kobieta, jako ta która z natury rzeczy w większym stopniu ponosi konsekwencje wynikające z sytuacji związanych z ciążą, ma prawo podjąć prawnie autonomiczną decyzję, natomiast jej konsultatywność jest zależna wyłącznie od jej dobrej woli. Niemniej prywatnie uważam, że wykorzystywanie możliwość zrzucania całej odpowiedzialności na kobietę w wypadku ewentualnej aborcji jest ze strony potencjalnych ojców przejawem nie tylko hipokryzji, ale przede wszystkim wyjątkowego tchórzostwa.
Co by nie było, kluczową jednak sprawą na chwilę obecną jest odpolitycznienie i odideologizowanie tematu aborcji. Klimat wokół tej kwestii musi ulec zmianie. Miast polityków różnej maści i osób ogarniętych proaborcyjną obsesją należy dopuścić do głosu praktyków z obszaru wychowania dzieci dotkniętych różnego rodzaju upośledzeniami. To osoby bezpośrednio związane z tematem powinny tworzyć dogodne rozwiązania. Bo to temat eugenicznej aborcji jest problemem najtrudniejszym do rozwiązania i to nad nim należy się pochylić ze szczególna troską. Zbyt wiele takiej troski nie zauważyłem wśród osób rozprawiających na temat piekła kobiet i nadużywających nieustannie tego terminu. Obawiam się jednak, a wręcz moja obawa graniczy z pewnością, że stanie się nieomal odwrotnie. Że to osoby pokroju Moniki Olejnik, Tomasza Lisa, agorowa wierchuszka, politycy PO, Nowoczesnej oraz ta część lewicy, która ma, podobnie jak wymienieni, interes w tym, aby rozhuśtać nastroje społeczne żerując na do imentu delikatnej i wymagającej spokoju społecznego kwestii aborcji, bo cel uświęca środki, a celem jest odsunięcie Pis-u od władzy, nie odpuszczą. Dlatego też, przewiduję, będziemy mieli do czynienia z aktami skrajnej manipulacji, gdzie prawda, dobra wola wielu ludzi, a także interes najsłabszych zostaną wystawione na szwank, bowiem uczynienie z ludzkich słabości, skłonności do konformizmu, czy też głupoty, jednego z bastionów obrony własnych wpływów będzie elementem taktyki antypisowskich środowisk. Słyszalne będą także porykiwała proaborcyjnych maoistek nieustannie ostrzących sobie paznokcie na przeciwników aborcji i czujących się jak ryby w wodzie w szambie wyzwisk i oskarżeń wzbierającym na fali konfliktu. Nie można też całkowicie wykluczyć, że w środowisku „obrońców życia”, ktoś ulegnie prowokacjom i sięgnie po przemoc. Byłby to oczywiście najlepszy z możliwych prezentów dla antypisowskiego układu. Przypuszczam, że KK także strzegący swoich interesów i mający bardziej uniwersalne cele, a także świadomy powierzchowności wiary Polaków nie wystąpi z otwartą przyłbicą pozostając w świątyniach i być może jedynie będzie się ograniczał do sondowania nastrojów społecznych, w sumie kosztem Pis-u, który szukając godnego wyjścia z sytuacji będzie batożony zarówno ze strony antypisowskiej socjety jak i radykalnych „obrońców życia”. Jeśli jednak rządowi uda się wyjaśnić prawdziwe intencje, a przede wszystkim realną pomoc otrzymają osoby w rodzaju samotnych matek i ci którzy opiekują się niepełnosprawnymi dziećmi, to może wygrać walkę informacyjną i masa krytyczna przeleje się na jego korzyść, bo fakty pokarzą pozytywne efekty jego działań. Istotne znaczenie odegra też całościowa reakcja środowiska „obrońców życia”, którego brak zdecydowanej odpowiedzi na ostatnią falę protestów może usprawiedliwiać niechęć do rezonowania na ich wątpliwą estetykę i bycia stawianym na równi argumentacyjnej ze środowiskiem uciekającym się do manipulacji. Ten dystans ma również swoją cenę i jak mniemam środowisko pro-life zaproponuje niebawem coś w rodzaju „marszów miłosierdzia”, które z jednej strony będą poparciem dla antyaborcyjnych i prosocjalnych rozwiązań, a z drugiej strony zaproponują radykalnie odmienną atmosferę do tej panującej na pro-choiceowych demonstracjach. Cóż, polska wersja antagonizmu pro-live pro-choice ma małe szanse na stanie się rzeczową rozmową na argumenty, gdzie z zapartym tchem słucha się tych, którzy praktykują dobro. Być może jedynym rozwiązaniem jest konsekwentne wykluczanie z dyskursu ekstremistów z obydwu przeciwstawnych obozów. Zadanie trudne samo w sobie w erze facebooka i nastawionych na sensację mediów.
Kończąc, należy przypomnieć, że życie, które ma swój początek w kobiecym łonie i bierze się z zapłodnienia żeńskiej komórki jajowej przez męską nie jest własnością księdza, policjanta, prokuratora, nie jest też własnością żadnej partii politycznej, ani też żadnej ideologii, religii, czy też żadnego narodu. Ale też nie jest własnością, ani ojca, ani matki, z których się wzięło. Jest autonomiczne, jakkolwiek na wczesnym etapie swojej wędrówki przez świat bez matki nie mogłoby egzystować. Trudno było odnieść wrażenie, że tego typu świadomość wszechogarnia uczestników niedawnych protestów sprowokowanych projektem OI „Stop aborcji”, zarówno tych, których inicjatorem była Partia Razem, czyli Czarnego Protestu, jak i poniedziałkowego Ogólnopolskiego Strajku Kobiet zainicjowanego przez osobę powiązaną z KOD-em.
Ktokolwiek będzie w przyszłości zajmował się tematem życia poczętego powinien mieć przede wszystkim na uwadze jego istotę. Nikt o zdrowych zmysłach nie może mieć wątpliwości, że w konflikcie aborcyjnym dobro jest po stronie obrony nowego życia, ale nie za wszelką cenę. Nie mówmy też o kompromisie w sprawie aborcji, bo kompromisy ze złem kończą się źle. Mówmy i szukajmy najlepszych rozwiązań kierując się dobrą wolą, a nie własnym, zresztą fałszywie rozumianym, interesem, gdzie dla wygody, próbuje się sprowadzić aborcję do poziomu wydrylowania śliwki z pestki, sprowadzając w konsekwencji kobietę do funkcji inkubatora. Alternatywnie, możemy już zacząć na wojnę mówić pokój, na prawdę kłamstwo, na wolność niewola. Ja się na to nie piszę.
Oslo.11.10.16