PRZYCZYNEK DO OPISU POLITYCZNEJ MAPY ŚWIATA – AFRYKA (BEZ KRAJÓW ARABSKICH), AZJA (BEZ CHIN I BEZ INDII), AMERYKA ŚRODKOWA

///PRZYCZYNEK DO OPISU POLITYCZNEJ MAPY ŚWIATA – AFRYKA (BEZ KRAJÓW ARABSKICH), AZJA (BEZ CHIN I BEZ INDII), AMERYKA ŚRODKOWA

PRZYCZYNEK DO OPISU POLITYCZNEJ MAPY ŚWIATA – AFRYKA (BEZ KRAJÓW ARABSKICH), AZJA (BEZ CHIN I BEZ INDII), AMERYKA ŚRODKOWA


AFRYKA (BEZ KRAJÓW ARABSKICH)

Opis mapy politycznej świata można by potraktować w sposób encyklopedyczny wymieniając kilkaset krajów i opisując złożoność ich systemów ustrojowych. Byłaby to jednak – moim zdaniem – praca kopisty. Takie opisy istnieją i ich przenoszenie do mojej pracy metodą kopiuj-wklej jest, mówiąc kolokwialnie „pójściem na łatwiznę”. Długo zastanawiałem się więc co zrobić by zarówno ta praca jak i dwie kolejne (poświęcone Ameryce Środkowej i Azji) nabrały cech pewnej analizy popartej namysłem nad złożonością politycznej mapy sporej części naszego globu.

Kryterium: Indeks

Po namyśle postanowiłem więc do mojego opisu wprowadzić bardzo konkretne kryterium, które dało mi automatyczny asumpt do przyjrzenia się bliżej rozdźwiękowi pomiędzy oficjalnym statutem polityczno – ustrojowym wybranych państw, a ich stanem faktycznym.

Owo kryterium to ostatnie (za rok 2011) opracowywane i opublikowane przez amerykański think tank Fund for Peace zestawienie, w którym porównuje państwa według tzw. indeksu państw upadłych (Failed States Index). Czym jest Indeks? Eksperci przygotowują rokrocznie ranking analizując sytuację w 177 państwach na podstawie analizy setek tysięcy dokumentów, raportów oraz opinii ekspertów. W skali od 1 do 10 ocenianych jest 12 społeczno-gospodarczych wskaźników – takich jak sprawność systemu zdrowia, dostęp do żywności i wody, legitymacja władz, poszanowanie praw człowieka, dysproporcje w rozwoju czy sprawne działanie infrastruktury, nierówności społeczne, ubóstwo, kryminalizacja państwa, upadek rządów prawa czy interwencje państw trzecich. Na ich podstawie analitycy klasyfikują kraje od najmniej do najbardziej stabilnych.

Im więcej punktów, tym bardziej destrukcyjny wpływ okazuje określony czynnik na działalność państwa. Państwa zajmujące najwyższe pozycje w rankingu charakteryzują się brakiem monopolu na przemoc, naruszają prawa człowieka, napędzają fale imigracji i napadają na inne kraje, zagrażając nie tylko własnym obywatelom, ale i międzynarodowej społeczności.

Indeks dzieli państwa świata na pięć kategorii:

– najbardziej stabilne

– stabilne

– na granicy (org. borderline)

– zagrożone

– w stanie krytycznym

Nazwa: „indeks państw upadłych” jest więc nieco myląca, bo spis zawiera też najbardziej rozwinięte kraje demokratyczne (w kategorii: „najbardziej stabilne”).

Republika…

W poniższej pracy postaram się przyjrzeć państwom Afryki (z wyłączeniem państw arabskich).

Pod względem formalnym w zdecydowanej większości krajów Afrykańskich panujący ustrój polityczny to republika. Oprócz tego, w dwóch mamy do czynienia z republiką federalną, a w dwóch kolejnych z monarchią.

Wymieńmy więc (kraje w kolejności alfabetycznej):

REPUBLIKA:

– Angola

– Benin

– Botswana

– Burkina Faso

– Burundi

– Czad

– Demokratyczna Republika Konga

– Dżibuti

– Gabon

– Gambia

– Ghana

– Gwinea

– Gwinea Bissau

– Gwinea Równikowa

– Kamerun

– Kenia

– Komory

– Kongo

– Liberia

– Madagaskar

– Malawi

– Mali

– Mauritius

– Mozambik

– Namibia

– Niger

– Republika Południowej Afryki

– Republika Środkowoafrykańska

– Republika Zielonego Przylądka

– Rwanda

– Senegal

– Sierra Leone

– Sudan Południowy

– Tanzania

– Togo

– Uganda

– Seszele

– Wybrzeże Kości Słoniowej

– Wyspy Świętego Tomasza i Książęca

– Zambia

– Zimbabwe

REPUBLIKA FEDERALNA:

– Etiopia

– Nigeria

MONARCHIA:

– Lesotho

– Suazi

… ale jaka republika?

Oczywiście powyższy podział jest złudny. I to będę poniżej udowadniał. W przypadku Afryki w wielu przypadkach demokratyczne rozwiązania ustrojowe są bowiem tylko fasadą. Chociaż pod względem formalnym (na gruncie prawa międzynarodowego) państwo ma taki, czy inny ustrój to pod względem faktycznym przestało np. pełnić swoje podstawowe funkcje. Jednym słowem mamy do czynienia z ogromnym rozdźwiękiem między stanem formalnoprawnym, a stanem faktycznym.

W Afryce sytuacja taka jest bardzo częstym przypadkiem. Zgodnie z normami indeksu państw upadłych na tym największym kontynencie świata nie ma ani jednego kraju, który występowałby
w kategorii: państwo „bardzo stabilne” lub „stabilne”. W najlepszym razie mamy do czynienia
z państwami będącymi „na granicy”.

Liderzy „na granicy”

Przyjrzyjmy się bliżej dwóm z państw z tej właśnie kategorii (formalnie – republiki).

Zacznijmy od Republiki Południowej Afryki. RPA jest państwem federalnym podzielonym na
9 prowincji, o demokratyczno-parlamentarnej formie rządów. Oficjalnie w tej republice funkcjonuje
11 języków urzędowych. Głową tego południowoafrykańskiego państwa jest prezydent, obecnie Jacob Zuma, jest on również szefem rządu.

Oprócz prezydenta w skład gabinetu wchodzi wiceprezydent i ministrowie, powoływani przez prezydenta spośród członków Zgromadzenia Narodowego. Konstytucja przewiduje powołanie tylko dwóch ministrów niebędących parlamentarzystami.

Prezydent powoływany jest w wyborach pośrednich spośród członków Zgromadzenia Narodowego przez połączone izby parlamentu: niższej (Zgromadzenia Narodowego) oraz wyższej (Krajowej Rady Prowincji). Izbę niższą powołuje się w wyborach powszechnych w okręgach wielomandatowych i zasadą proporcjonalności. Izbę wyższą – Krajową Radę Prowincji – powołują lokalne parlamenty każdej z 9 prowincji (po 10 deputowanych z każdej prowincji). Izba niższa liczy 350-400 deputowanych, a wyższa 90. Każda z 9 prowincji posiada swój lokalny parlament i swój rząd.

Zgodnie z Konstytucją RPA Zgromadzenie Narodowe nie może liczyć mniej niż 350 i nie więcej niż 400 posłów. Liczba ta jest każdorazowo ustalana w drodze ustawy. Czynne i bierne prawo wyborcze przysługuje każdemu obywatelowi RPA, który ukończył 18 lat.

Aby wziąć udział w wyborach należy się zarejestrować. Zgodnie z ordynacją wyborczą może to uczynić każdy obywatel, mający czynne prawo wyborcze oraz posiadający dokument potwierdzający jego tożsamość. Aby wziąć udział w wyborach partie muszą zostać zarejestrowane
i złożyć przedstawicielowi Komisji Wyborczej listy kandydatów, oświadczenia kandydata oraz deklarację poparcia kandydata, podpisaną przez kierownictwo partii i członków i potwierdzającą, że kandydaci mogą w świetle konstytucji brać udział w elekcji.

W Republice Południowej Afryki, w której obowiązuje specyficzna ordynacja proporcjonalna. Połowa mandatów obsadzana jest w dziewięciu regionalnych, wielomandatowych okręgach wyborczych. Drugą połowę mandatów zajmują kandydaci z list ogólnokrajowych poszczególnych ugrupowań. Wyborca oddaje tylko jeden głos – na listę regionalną. Liczba mandatów zdobytych z listy krajowej wyliczana jest automatycznie, na podstawie wyników w okręgach. Stosuje się przy tym zasadę, iż ugrupowanie otrzymuje cztery mandaty z listy krajowej za każdy procent poparcia, jaki uzyskało w wyborach w skali całego kraju (po zsumowaniu głosów ze wszystkich okręgów).

Konstytucja RPA przewiduje dwie sytuacje, w których poseł może utracić mandat – gdy utraci bierne lub czynne prawo wyborcze oraz gdy jest nieobecny na obradach bez uzyskania na to zgody,
w okolicznościach ustalonych przez Zgromadzenie, jako powodujące utracenie mandatu. Każdy poseł, chcąc opuścić obrady na dłużej niż piętnaście kolejnych dni, musi otrzymać zgodę Izby lub Komisji uprawnionej do wydawania takiej zgody.

Największą bolączka demokracji RPA wydaje się być notoryczne łamanie praw człowieka mimo zagwarantowania ich pełnego pakietu w konstytucji. Odnotowano represje polityczne wobec opozycji, ograniczenia wolności słowa, naruszenia praw imigrantów i wysoki stopień przestępczości seksualnej, także wobec osób homoseksualnych.

Kolejny kraj z tych najbardziej stabilnych na kontynencie to Senegal, który uzyskał niepodległość spod panowania francuskiego w 1960 r. W 1982 r. Senegal utworzył z Gambią konfederację o nazwie Senegambia, ale zapowiadana integracja obu krajów nie wyszła poza deklaracje i w 1989 r. unię rozwiązano. Zagrożeniem wewnętrznym dla Senegalu od lat osiemdziesiątych jest działalność separatystów w południowym regionie Casamance. Pomimo podpisania w grudniu 2004 r. porozumień pokojowych, wewnętrzne rozdźwięki sprawiły, że proces pokojowy utknął w martwym punkcie. Niemniej jednak Senegal pozostaje jedną z najstabilniejszych demokracji w Afryce. Przez 40 lat, aż do wyboru obecnego prezydenta Abdoulaye Wade w 2000 r., Senegal rządzony był przez Partię Socjalistyczną. Abdoulaye Wade został wybrany ponownie w roku 2007.

Władzą ustawodawczą jest dwuizbowy parlament składający się ze Zgromadzenia Narodowego (150 członków) oraz Senatu (100 senatorów).

Na czele Rady Ministrów od 2007 roku stoi premier Cheikh Hadjibou mianowany przez prezydenta i sprawujący władzę wykonawczą.

I tu mamy do czynienia z formalną republiką, która wydaje się opierać na stabilnych podstawach demokratycznych. Nic bardziej mylnego.

Zamieszki, spalone budynki i samochody oraz jeden policjant zabity to odpowiedź na decyzję Rady Konstytucyjnej, która 26 stycznia br. zatwierdziła kandydaturę prezydenta Abdoulaye Wade
w wyborach prezydenckich, planowanych na 26 lutego. Decyzja, która pozwoliła 85-letniemu Wade po raz trzeci ubiegać się o urząd prezydenta Senegalu, wywołała sprzeciw opozycji.

W kilku miastach liczni przeciwnicy Wade wyszli na ulice, żeby zaprotestować przeciwko jego kandydaturze, doszło do konfrontacji młodych ludzi z policją. W Dakarze kilkusetosobowa manifestacja, zorganizowana przez „Ruch 23 Czerwca” (grupuje opozycję polityczną i społeczeństwo obywatelskie), początkowo została zabroniona przez rząd, który po pewnym czasie postanowił ją mimo wszystko „tolerować”. Policja zatrzymała jednak kilkunastu członków Ruchu, w tym Alioune Tine, rzecznika Ruchu i obrońcę praw człowieka.

Rada Konstytucyjna, która składa się z pięciu „mędrców”, wszyscy nominowani przez Wade pozwoliła na przeprowadzenie wyborów, łamiąc oczywiste zasady demokracji senegalskiej (prezydent może sprawować urząd przez dwie kadencje).

Senegal należy jednak do państw nie wyłącznie fasadowych, więc w konsekwencji zwycięzcą drugiej tury wyborów prezydenckich został Macky Sall, a Abdoulaye Wade uznał swoją porażkę
i pogratulował zwycięzcy.

Zagrożone: Angola i Nigeria

Kolejne dwa kraje należą do indeksowej kategorii „zagrożone”.

Pierwszy z nich to będąca formalnie republiką federalną Nigeria. Z zewnątrz Nigeria sprawia wrażenia lokalnego mocarstwa, czemu zresztą trudno się dziwić. To z jej inicjatywy powstał ECOWAS (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej), to na jej terytorium znajdują się duże złoża ropy naftowej i to ona dominuje w regionie (np. poprzez interwencję w Liberii w 1990 – większą część korpusu ECOMOG stanowili Nigeryjczycy, a i sam pomysł pochodziło od nich). To tylko pozory. Wewnątrz Nigeria targana jest konfliktami na tle politycznym i gospodarczym z ropą w tle. Do tego dochodzi jeszcze konflikt religijny między chrześcijańskim południem i muzułmańską północą oraz miejsce w pierwszej dwudziestce państw upadłych opracowywanej przez Fund for Peace.

Przyjrzyjmy się choćby otoczce ostatnich wyborów prezydenckim, które odbyły się w kwietniu ubiegłego roku. Uprawnionych do głosowania było ok. 74 mln Nigeryjczyków. Największe szanse na zwycięstwo miał kandydat Ludowej Partii Demokratycznej (PDP) Goodluck Jonathan (wygrał wybory). Ten były wiceprezydent przejął fotel prezydenta w 2010 r. po śmierci Umaru Musy Yar’adua. Jego najsilniejszym rywalem Jonathana był Muhammadu Buhari z Kongresu na rzecz Postępowej Zmiany (CPC). Ten emerytowany generał sprawował już urząd szefa państwa, gdy na początku lat 80. dokonał zamachu stanu. Szanse na prezydenturę miał także 50-letni muzułmanin Nuhu Ribadu
z opozycyjnego Nigeryjskiego Kongresu Działania (ACN). Ten były policjant i adwokat w przeszłości stał na czele komisji ds. walki z korupcją. Podobnie jak Buhari pochodzi z północy.

Kolejnym kandydatem, który wyróżnił się podczas przeprowadzanych w marcu ub. roku debat telewizyjnych, jest obecny gubernator stanu Kano na północy kraju i członek Partii Wszystkich Ludzi
w Nigerii (ANPP) Ibrahim Shekarau.

Zwycięzca musiał wygrać w skali kraju, przy czym konieczne było, by uzyskał co najmniej
25 proc. procent głosów w dwóch trzecich spośród 36 stanów.

Wszystko jak w dojrzałej demokracji. Czy na pewno? By zapobiec przemocy i manipulacjom wyborczym, w ostatnich dniach przed wyborami zaostrzono środki bezpieczeństwa. Podczas samego głosowania w zamachach zginęło 39 osób, a 165 zostało zatrzymanych. W całym kraju rozmieszczono wojsko, które miało pomagać policji i innym organom bezpieczeństwa w utrzymaniu porządku. Władze zamknęły też granice, które zostały otwarte dopiero dwa dni po wyborach.

Kolejny kraj z „zagrożonych” to Angola będąca formalnie republiką.

Uchwalona w styczniu 2010 r. konstytucja określa ustrój polityczny Angoli jako wielopartyjną demokrację, opartą na współistnieniu władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Bardzo silna jest przy tym pozycja Prezydenta, który skupia w swym ręku całą władzę wykonawczą zachowując faktyczną niezależność od pozostałych organów. Kraj podzielony jest na 18 prowincji, na które składa się 157 gmin. Gubernatorów prowincji mianuje prezydent.

Do początku lat 90. XX w. w Angoli obowiązywał system jednopartyjny, w którym struktury państwowe podporządkowane były rządzącemu MPLA (Movimento Popular para Libertação de Angola – Ludowy Ruch na rzecz Wyzwolenia Angoli). Władzę sprawował Prezydent, Biuro Polityczne
i Komitet Centralny. Wojna domowa faktycznie uniemożliwiła budowę systemu wielopartyjnego, którego zręby instytucjonalne stworzono na początku lat 90. XX w. Dziedzictwo dyktatury oraz trwającej wiele lat wojny domowej sprawiają, że budowa sprawnie funkcjonującego systemu demokratycznego jest jednym z największych wyzwań, przed jakimi stoi Angola.

Zgromadzenie Narodowe (Assembleia Nacional) jest parlamentem jednoizbowym, składa się z 223 członków. 90 miejsc obsadzanych jest w wyniku wyborów w każdej z prowincji, a 130 z list krajowych. 3 miejsca zarezerwowane są dla przedstawicieli angolskiej diaspory. Kadencja parlamentu wynosi 5 lat. Kolejne wybory parlamentarne będą odbywać się na podstawie nowej konstytucji, która zniosła 3 mandaty dla przedstawicieli diaspory.

Zgromadzenie Narodowe powstało w latach 1991-1992, na mocy porozumień pokojowych pomiędzy MPLA a opozycyjnym UNITA (União Nacional para Independência Total de Angola – Narodowy Związek na rzecz Całkowitej Niepodległości Angoli). Przebieg wyborów parlamentarnych
z 1992 r. doprowadził do ponownego wybuchu wojny domowej i część deputowanych zajęła swoje miejsca dopiero w 1997 r. W rok później rozpoczęła się ostatnia faza wojny domowej, która trwała do 2002 r. Po zakończeniu wojny domowej zdecydowano, że w tzw. przejściowym okresie powojennej odbudowy parlament będzie działał w oparciu o wyniki wyborów z 1992 r. Przedłużenie kadencji następowało na podstawie uchwał samego parlamentu, co budziło poważne wątpliwości względem mandatu Zgromadzenia Narodowego. Drugie wybory parlamentarne w historii kraju odbyły się w roku 2008 przynosząc zdecydowane zwycięstwo MPLA, której przypadło 191 mandatów. UNITA dysponuje 16 miejscami w Zgromadzeniu Narodowym. Następne wybory powszechne zaplanowane są w 2012 r.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech systemu politycznego jest szeroki zakres prerogatyw prezydenta, który daje mu zdecydowaną przewagę nad pozostałymi organami władzy. Według obowiązującej obecnie konstytucji prezydent wyłaniany jest w trakcie wyborów powszechnych. Prezydentem zostaje kandydat z pierwszego miejsca na liście krajowej zwycięskiej partii.

Prezydent kieruje pracami rządu jest głową państwa, szefem rządu i zwierzchnikiem sił zbrojnych. W zakresie jego dyskrecjonalnej kompetencji prezydenta leży powoływanie i odwoływanie członków rządu oraz wiceprezydenta. Prezydent może również rozwiązać parlament.

I tu mamy do czynienia z parodią demokracji. Będący prezydentem nieustająco od 33 lat Jose Eduardo Dos Santos ani myśli o zrzeczeniu się swojego urzędu. Na początku 2012 roku na ulicach stolicy Angoli Luandy doszło do zamieszek, w których zginęło kilkadziesiąt osób. Protestujący domagali się natychmiastowego ustąpienia prezydenta. Niestety bezskutecznie.

Czas na państwa z kategorii: „w stanie krytycznym”.

Państwa upadłe

Pierwszym z nich jest Czad, formalnie republika.

Zgodnie z artykułem 4 przyjętej w marcu 1996 r. konstytucji Czad jest republiką wielopartyjną, w której wszystkie istniejące partie polityczne mogą ubiegać się o głosy wyborców. Główną rolę
w kraju odgrywa jednak Patriotyczny Ruch Ocalenia, partia z której wywodzi się obecny prezydent kraju Idriss Déby, pozostający przy władzy nieprzerwanie od 1990 r. Po przyjęciu w marcu 1996 r. nowej konstytucji Déby został dwukrotnie wybrany w powszechnych wyborach w 1996 i 2001, aczkolwiek obserwatorzy międzynarodowi zwracali uwagi na nieregularności procesu wyborczego. Konstytucja z 1996 r. zawierała zapis, mówiący o tym, iż prezydent Czadu może sprawować tylko dwie pięcioletnie kadencje (nie licząc okresu sprzed przyjęcia konstytucji), jednak w czerwcu 2005 r. przeprowadzone zostało referendum, w którym zapis ten został odrzucony. Pozwoliło to Déby’emu wziąć udział w kolejnych wyborach prezydenckich (w 2006 r. oraz w 2011 r.) oraz wygrać je.

Prezydent Czadu wyznacza premiera i radę stanu. Ma też duży wpływ na obsadzenie urzędów sędziowskich, generałów, szefów prowincji i państwowych przedsiębiorstw.

Władza ustawodawcza należy do jednoizbowego Zgromadzenia Narodowego, liczącego 155 członków. Władza sądownicza obejmuje Sąd Najwyższy, Sąd Apelacyjny, sądy karne i cywilne.

Tyle teoria.

Praktycznie sytuację polityczną Czadu charakteryzuje duża niestabilność. Instytucje państwowe, takie jak administracja, edukacja i służba zdrowia są bardzo słabo rozwinięte. Problemem znacznym i praktycznie nierozwiązywalnym bez pomocy zagranicznej są obozy dla uchodźców, organizowane od 2003 r. we wschodniej części kraju, wzdłuż granicy czadyjsko-sudańskiej. Istotną przeszkodą w rozwoju państwa i jego instytucji jest ogromna korupcja: według raportu przygotowanego przez Transparency International w 2009 r. Czad zajmował 7 miejsce (na 158 uwzględnionych w badaniu) wśród najbardziej skorumpowanych krajów świata.

Kraj jest nieustannie areną zamieszek oraz powtarzających się prób zamachu stanu (Bitwa pod Ndżameną (2006), Druga Bitwa pod Ndżameną (2008)). Dodatkowym czynnikiem destabilizującym jest konflikt w Darfurze, który rozprzestrzenił się także na wschodnie obszary Czadu, wprowadzając chaos na tych terenach oraz doprowadzając do osiedlenia się tysięcy uchodźców
w obozach wzdłuż granicy czadyjsko-sudańskiej.

Czad jest też jednym z najbiedniejszych państw na świecie. Większość Czadyjczyków żyje
w ubóstwie utrzymując się z pasterstwa i rolnictwa. Od 2003 r. głównym źródłem niewielkich dochodów do budżetu państwa stał się eksport ropy naftowej, zaś dotychczas dominujący przemysł bawełniany spadł pod tym względem na drugie miejsce.

Drugi z tych krajów to Zimbabwe – oficjalnie republika. O tym jak wygląda ta demokratyczna republika w praktyce najlepiej świadczy przypadek prezydenta Roberta Mugabe.

Otóż, zgodnie z konstytucją z 1980, modyfikowaną w 1990, głową państwa i szefem rządu jest prezydent wybierany na 6 lat przez parlament. Władza ustawodawcza należy do Izby Zgromadzenia (parlamentu) o kadencji 6-letniej (80% deputowanych z wyborów powszechnych, ponadto 12 członków mianowanych przez prezydenta, 10 wodzów plemiennych i 8 gubernatorów prowincji). Władzę wykonawczą sprawuje rząd powoływany przez prezydenta. Faktycznie dyktatorskie rządy sprawuje od 1980 roku (najpierw jako premier, a od 1987 jako prezydent) Robert Mugabe.

29 marca 2008 w Zimbabwe odbyły się połączone wybory prezydenckie i parlamentarne. Kandydowali w nich Robert Mugabe (byłaby to jego 5. kadencja z rzędu), lider opozycyjnej partii Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych Morgan Tsvangirai oraz kandydat niezależny Simba Makoni. Opozycja oraz niezależni obserwatorzy na własną rękę policzyli głosy (korzystając z protokołów wywieszanych na drzwiach lokali wyborczych). Na tej podstawie ogłosili, że Morgan Tsvangirai uzyskał w granicach 48–49% głosów i powinien spotkać się w II rundzie z Mugabe, którego wynik wyniósł 41–43% głosów. Komisja Wyborcza do 2 kwietnia ogłosiła jedynie wyniki z połowy okręgów wskazujące na nieznaczną przewagę opozycji.

W pierwszej rundzie wyborów 29 marca wygrał kandydat opozycji Morgan Tsvangirai, który uzyskał 47,9% głosów. Robert Mugabe zdobył 43,2 proc. Druga runda wyborów prezydenckich miała się odbyć 27 czerwca. W tym czasie Robert Mugabe zdecydował się na zakup 3 000 000 sztuk chińskiej amunicji do karabinów AK-47 i 3000 moździerzy.

Przed drugą turą wyborów Morgan Tsvangirai w obawie o swe życie przebywał czasowo
w RPA, a następnie wobec nasilającej się fali przemocy wobec jego zwolenników – zamordowano około 90 opozycyjnych działaczy – wycofał się z kandydowania.

Druga tura wyborów odbyła się 28 czerwca 2008. Według oficjalnych wyników Robert Mugabe „zdobył” 85,51% głosów i pozostał prezydentem na kolejną kadencję. Liczenie głosów po pierwszej turze wyborów zajęło cztery miesiące, po drugiej 48 godzin. Wybory opozycja nazwała „farsą”,
a wspólnota międzynarodowa uznała je za nielegalne.

Cóż stało się potem? 15 września 2008 Morgan Tsvangirai i Robert Mugabe, w obecności delegacji państw Wspólnoty Rozwoju Afryki Południowej, podpisali porozumienie o podziale władzy
i utworzeniu rządu jedności narodowej. Wedle uzgodnień urząd premiera Zimbabwe przypadł Tsvangirainiemu a urząd prezydenta Mugabemu. Tyle, że 6 marca 2009 doszło do wypadku samochodowego, w którym śmierć poniosła żona Morgana Tsvangirai – Susana, a on sam odniósł obrażenia. Sibanengi Dabe rzecznik prasowy Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC), którego przywódcą jest Morgan Tsvangirai w wypowiedzi dla mediów stwierdził, iż nie był to w istocie rzeczy wypadek, lecz zamach na lidera opozycji.

Praca na pokolenia

Czas na podsumowanie.

Jak starałem się wykazać, przy pomocy narzędzia jakim jest Indeks Państw Upadłych istotą afrykańskiej rzeczywistości politycznej jest jej fasadowość. Jeśli np. uznamy, że przeprowadzanie wyborów w jest dobrym miernikiem demokracji, to należałoby ocenić sytuację w Afryce co najmniej pozytywnie. Wybory odbywają się przecież w niemal wszystkich państwach afrykańskich. Tyle, że istotą wyborów jest teoretyczna możliwość odsunięcia od władzy tych urzędników i polityków, którzy nie spełniają oczekiwań wyborców. Tymczasem w Afryce bywa z tym różnie (czego jaskrawym przykładem jest wspomniany Robert Mugabe). Problem w tym, że afrykańscy przywódcy kiedy raz „dorwą się” do władzy, to za nic nie chcą jej wypuścić z rąk. Na przykład powszechną praktyką jest manipulowanie zapisami konstytucji. Najczęściej tuż przed zakończeniem kadencji prezydent występuje z inicjatywą takich zmian w przepisach ustawy zasadniczej, które pozwolą mu na reelekcję. Tak było np. w Togo w 2002 roku, gdzie głosowanie ograniczono do jednej tury, co sprzyjało ówczesnej władzy lub rok wcześniej w Gwinei, kiedy zlikwidowano ograniczenie w liczbie kadencji.

Kolejna patologia to swobodne korzystanie przez partie rządzące ze środków publicznych na finansowanie swoich kampanii, co jest oczywiście sprzeczne z prawem.

W większości krajów afrykańskich funkcjonują też konstytucyjne organy państwa, również te przedstawicielskie jak parlament. Cóż z tego jednak skoro afrykański model społeczny przeważnie opiera się na zależnościach plemiennych i przedkładaniu lojalności w stosunku do własnego klanu
i plemienia ponad wierność państwu?

Takich pytań jest więcej. I nie ma na nie dobrych odpowiedzi. Z powyższej pracy wynika – mam nadzieję – jednoznaczna ocena: gruntownej przebudowy wymaga cała rzeczywistość polityczna, społeczna i gospodarcza kontynentu. To nie jest praca na kilka lat, ale dla co najmniej kilku pokoleń.

Bibliografia

FAILED STATES NDEX: http://www.foreignpolicy.com/failedstates

– Martin Meredith – „Historia współczesnej Afryki. Pół wieku niepodległości”, Wydawnictwo Dialog 2011

– „Konflikty i spory międzynarodowe” (praca zbiorowa), Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego 2011

– Basil Davidson Społeczna i polityczna historia Afryki w XX wieku, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2011

– „Konflikty kolonialne i postkolonialne w Afryce i Azji 1869-2006” (praca zbiorowa),  Książka i Wiedza, 2008

– Philip Curtin, Steven Feierman, Leonard Thompson , Jan Vansina – „Historia Afryki. Narody i cywilizacje”, Wydawnictwo Marabut , Kwiecień 2003

–  Roland Oliver, Anthony Atmore Dzieje Afryki po 1800 roku, Książka i Wiedza, 2009

 

AZJA (BEZ CHIN I BEZ INDII)


Podobnie jak w przypadku pracy o Afryce (bez państw arabskich) w pracy o Azji (bez Indii i Chin) przyjąłem kryterium, które daje mi automatyczny asumpt do przyjrzenia się bliżej rozdźwiękowi pomiędzy oficjalnym statutem polityczno – ustrojowym wybranych państw, a ich stanem faktycznym.

Przypomnę: owo kryterium to ostatnie (za rok 2011) opracowywane i opublikowane przez amerykański think tank Fund for Peace zestawienie, w którym porównuje państwa według tzw. indeksu państw upadłych (Failed States Index). Czym jest Indeks? Eksperci przygotowują rokrocznie ranking analizując sytuację w 177 państwach na podstawie analizy setek tysięcy dokumentów, raportów oraz opinii ekspertów. W skali od 1 do 10 ocenianych jest 12 społeczno-gospodarczych wskaźników – takich jak sprawność systemu zdrowia, dostęp do żywności i wody, legitymacja władz, poszanowanie praw człowieka, dysproporcje w rozwoju czy sprawne działanie infrastruktury, nierówności społeczne, ubóstwo, kryminalizacja państwa, upadek rządów prawa czy interwencje państw trzecich. Na ich podstawie analitycy klasyfikują kraje od najmniej do najbardziej stabilnych.

Im więcej punktów, tym bardziej destrukcyjny wpływ okazuje określony czynnik na działalność państwa. Państwa zajmujące najwyższe pozycje w rankingu charakteryzują się brakiem monopolu na przemoc, naruszają prawa człowieka, napędzają fale imigracji i napadają na inne kraje, zagrażając nie tylko własnym obywatelom, ale i międzynarodowej społeczności.

Indeks dzieli państwa świata na pięć kategorii:

– najbardziej stabilne

– stabilne

– na granicy (org. borderline)

– zagrożone

– w stanie krytycznym

Nazwa: „indeks państw upadłych” jest więc nieco myląca, bo spis zawiera też najbardziej rozwinięte kraje demokratyczne (w kategorii: „najbardziej stabilne”).

Azja formalnie podzielona

Tyle przypomnienia. Zajmijmy się podstawowym podziałem państw azjatyckich
(z wyłączeniem Chin i Indii).

Poniższe zestawienie przygotowałem według wzoru (w kolejności od lewej):

PAŃSTWO – GŁOWA PAŃSTWA – MODEL USTROJOWY

Afganistan – prezydent – republika

Arabia Saudyjska – król – monarchia absolutna

Armenia – prezydent – republika

Azerbejdżan – prezydent – republika

Bahrajn – król – dziedziczna monarchia konstytucyjna

Bangladesz – prezydent – republika

Birma – przewodniczący Rady Pokoju i Rozwoju – republika

Brunei – sułtan – dziedziczny sułtanat konstytucyjny

Bhutan – król – dziedziczna monarchia

Cypr – prezydent – republika

Filipiny – prezydent republika

Gruzja – prezydent – republika

Indonezja – prezydent – republika

Iran – prezydent – republika

Izrael – prezydent – republika

Japonia – cesarz – dziedziczna monarchia konstytucyjna

Jemen – prezydent – republika

Jordania – król Abd Allah II ibn al-Husajn – dziedziczna monarchia konstytucyjna

Kambodża – król – wybieralna monarchia konstytucyjna

Katar – emir – monarchia

Kazachstan – nursułtan – republika

Korea Północna – sekretarz generalny – republika

Korea Południowa – prezydent – republika

Kuwejt – emir – dziedziczna monarchia

Kirgistan – prezydent – republika

Laos – prezydent – republika

Liban – prezydent – republika

Malezja – najwyższy władca – wybieralna monarchia konstytucyjna

Malediwy – prezydent – republika

Mongolia – prezydent – republika

Nepal – król – dziedziczna monarchia konstytucyjna

Oman – sułtan – monarchia absolutna

Pakistan – prezydent – republika

Singapur – prezydent – republika

Sri Lanka – prezydent – republika

Syria – prezydent – republika

Tajwan – prezydent – republika

Tadżykistan – prezydent – republika

Tajlandia – król – dziedziczna monarchia konstytucyjna

Timor Wschodni – prezydent – republika

Turcja – prezydent – republika

Turkmenistan – prezydent – republika

Uzbekistan – prezydent – republika

Wietnam – prezydent – republika

Zjednoczone Emiraty Arabskie – prezydent – republika

Jak widać, w Azji tak jak w Afryce najpopularniejszym modelem ustrojowym jest nominalnie republika (32 państwa). Drugie miejsce zajmuje monarchia (12 państw): bądź dziedziczna, bądź dziedziczna konstytucyjna, bądź wybieralna konstytucyjna, bądź absolutna. Mamy tez do czynienia z jednym przypadkiem dziedzicznego sułtanatu konstytucyjnego.

Stabilne wyspy

Jednak w odróżnieniu od Afryki w Azji pojawiają się niczym zielone wyspy trzy państwa, które zgodnie z normami Indeksu Państw Upadłych są państwami stabilnymi (czyli należą do tej samej kategorii co USA czy też większość państw Europy Zachodniej). Są to: Oman, Południowa Korea
i Japonia. Co najciekawsze: wszystkie trzy kraje prezentują różne modele ustrojowe: Japonia to dziedziczna monarchia konstytucyjna na czele której stoi cesarz; Korea Południowa to klasyczna republika z panującym prezydentem, a Oman jest monarchia absolutną z panującym sułtanem.

Przyjrzyjmy się bliżej tym krajom pod kątem naszej pracy.

Zacznijmy od Japonii (dziedziczna monarchia konstytucyjna).

Obecne, ukształtowane podczas okupacji Japonii, dwuizbowe wybieralne Zgromadzenie Narodowe (Kokkai) składa się z wyższej Izby Radców oraz niższej Izby Reprezentantów. Konstytucja mówi, iż tylko parlament może stanowić prawo, a, jako że pochodzi z wyborów powszechnych jest wyrazem demokratycznej zasady suwerenności narodu oraz najwyższym organem władzy państwowej. Zgromadzenie Narodowe spełnia trzy podstawowe funkcje: legislacyjną, kreatywną (wybór premiera) oraz kontrolną (gabinet odpowiada przed parlamentem). Kadencja składającej się
z 480 deputowanych izby niższej trwa 4, a liczącej 242 członków izby wyższej 6 lat, z tym że połowa jej składu jest odnawiana co 3 rok.

Parlament Japonii obraduje w trybie sesyjnym, którego posiedzenia plenarne odbywają się
w czasie sesji zwyczajnych, nadzwyczajnych i specjalnych oraz niezmiernie rzadkich sesji nagłych
w przypadku Izby Radców. Pracami obu izb Zgromadzenia Narodowego kierują ich przewodniczący oraz ich zastępcy, a także niebędący parlamentarzystą sekretarz generalny. Ich stanowiska nie mogą być łączone z funkcjami w administracji państwowej wszelkich szczebli. Deputowani obu izb zgrupowani są w stałych bądź specjalnych komisjach parlamentarnych. Postanowienia ZN są najczęściej podejmowane zwykłą większością głosów.

Premierem jest zwykle przewodniczący zwycięskiej partii bądź wchodzącej w jej skład frakcji. Główne zadania Rady Ministrów to: kierowanie sprawami państwa, prowadzenie polityki zagranicznej, kontrola i nadzór administracji państwowej, wydawanie rozporządzeń wykonawczych do konstytucji
i ustaw przyjętych przez parlament oraz wprowadzanie ich w życie. Tylko gabinetowi przysługuje inicjatywa ustawodawcza w kwestii budżetu państwa. Prace Rady Ministrów koordynuje Urząd Premiera.

Mamy więc w Japonii do czynienia z dziedziczną monarchią konstytucyjną, ale filarem państwa jest czysto demokratyczny model podziału władzy, co powoduje, że Kraj Kwitnącej Wiśni plasuje się tak wysoko w Indeksie. Reguły demokracji są przestrzegane. I to owocuje.

Podobnie jest w Korei Południowej. Oparta na klasycznym modelu zachodnim republika ma bardzo poważne filary demokratyczne. Konstytucja tego państwa została uchwalona w roku 1988. Władza ustawodawcza należy do Zgromadzenia Narodowego, które składa się z 299 posłów wybieranych na cztery lata. Głową państwa jest prezydent, wybierany na pięć lat w wyborach powszechnych. Mianuje on premiera, który tworzy rząd.

W Korei panuje system wielopartyjny, w którym największe wpływy mają: Narodowy Kongres na rzecz Nowej Polityki (założony 1995), Hannaradang (założona 1990, obecna nazwa od 1997) oraz Zjednoczeni Liberalni Demokraci (założona 1995).

Zupełnie inne zjawisko polityczne to Oman. W tej monarchii absolutnej głową państwa, szefem rządu, ministrem spraw zagranicznych, obrony i finansów jest sułtan. W kraju nie ma parlamentu, konstytucji i partii politycznych, obowiązuje prawo muzułmańskie szariat. Organ doradczy (od 1981) stanowi 59-osobowa Rada Konsultacyjna (Madżlis asz-Szura), powoływana przez sułtana. Władzę wykonawczą sprawuje rząd, którym kieruje sułtan. Skąd tak wysoka pozycja w Indeksie skoro mamy do czynienia z takim autorytaryzmem. Przede wszystkim z bogactwa, którą jest ropa naftowa. Poza tym, ze zgody społecznej na monarchię absolutną, która dba o wysoki standard życia Omańczyków. Nie są również łamane prawa obywateli zgodne z zachodnimi standardami.

Na granicy…

Zupełnie inaczej jest w przypadku Arabii Saudyjskiej (również monarchii absolutnej) która
w Indeksie znajduje się już niżej: w grupie państw „na granicy”. A istnieją przecież podobieństwa
z Omanem.

Tu także krajem rządzi absolutnie władca (król) będący jednocześnie premierem (noszącym tytuł „Strażnika Dwóch Świątyń”). W Arabii Saudyjskiej nie ma konstytucji uchwalonej, natomiast istnieje konstytucja nadana przez króla Fahda w 1992 roku, określająca uprawnienia rządu oraz obowiązki króla. Organem doradczym króla jest Rada Konsultacyjna, a organem władzy wykonawczej jest rząd, na czele którego stoi… król. Obowiązuje parę kodeksów cywilnych opartych na prawie szariatu (prawo islamskie).

I tu pojawiają się różnice. Za porzucenie islamu grozi tu nawet kara śmierci. Nikt nie może sprzeciwić się królowi. W Arabii Saudyjskiej praktykuje się karę śmierci, chłostę i tortury, Notorycznie łamane są prawa człowieka. Międzynarodowa organizacja zajmująca się sprawami praw człowieka na świecie Amnesty International ostro skrytykowała działania władz saudyjskich w tym względzie.
W wydanym w 2010 roku raporcie, zatytułowanym „Arabia Saudyjska – łamanie praw człowieka w imię walki z terroryzmem”, wskazano na poważne naruszenia praw człowieka w toku realizowanego w Arabii Saudyjskiej programu antyterrorystycznego. Stan praw człowieka w tym kraju – ocenili eksperci Amnesty –określono jako „szokujący”. Tysiące ludzi zatrzymano tu i przetrzymuje się w więzieniach bez sądu – wobec więźniów stosuje się tortury jak bicie, wieszanie za ręce u sufitu celi, stosowanie elektrowstrząsów czy amputacje kończyn.

Drugie państwo indeksowo „na granicy” to nominalnie klasyczna republika z przynależnym jej podziałem władzy. Mowa o Mongolii. Jednak nic dziwnego, że Mongolia jest w zupełnie innym miejscu Indeksu niż Korea Południowa. W państwie obowiązuje co prawda demokratyczna konstytucja z 1992 roku. Głową państwa jest również prezydent, wybierany na kadencję czteroletnią w wyborach bezpośrednich, a władza ustawodawcza należy do złożonego z 76 deputowanych Wielkiego Churału Państwowego, wybieranego na czteroletnią kadencję w wyborach powszechnych. Z kolei władzę wykonawczą sprawuje rząd z premierem na czele, powoływany przez Churał.

Ba, zupełnie jak w Korei w Mongolii obowiązuje system wielopartyjny; największą partią polityczną jest lewicowa Mongolska Partia Ludowo-Rewolucyjna (MPL-R). Z pozostałych partii liczy się: sojusz trzech opozycyjnych partii: Koalicja Ojczyźnianej Demokracji (Partia Demokratyczna, Partia Socjaldemokratyczna i Republikańska Partia Obywatelskiej Woli) oraz Partia Republikańska.

Prezydentem kraju od 2009 jest wspólny kandydat sił opozycyjnych. Wszystko wydaje się być w porządku. Tak jednak nie jest. Mongolia należy do państw „na granicy” z kilku powodów.

Pierwszy powód to manipulacje i oszustwa wyborcze. Przyjrzyjmy się im oraz ich skutkom na przykładzie wyborów z 2008 roku.

Wybory parlamentarne, które odbyły się 27 czerwca 2004 roku były rekordowe, jeśli chodzi
o frekwencję – uznano je za wielką porażkę MPL-R. Partia utrzymała niewielką przewagę na pozostałymi partiami, ale nie dysponując w parlamencie większością, nie mogła samodzielnie sprawować rządów. Od sierpnia 2004 r. do 25 stycznia 2006 tworzyła koalicję, nie dysponując już urzędem premiera. 26 stycznia 2006 premierem został Mijeegombyn Enchbold, polityk MPL-R, który kierował rządem do 22 listopada 2007. Po decyzji kongresu partii dotyczącej zmiany przewodniczącego, podał się do dymisji, a zastąpił go Sandżaagijn Bajar.

Wstępne wyniki kolejnych wyborów parlamentarnych, które miały miejsce 29 czerwca 2008, wskazały na zwycięstwo MPL-R. Spowodowało to protesty zwolenników Partii Demokratycznej, którzy zorganizowali wiec w centrum Ułan Bator. Około sześciu tysięcy ludzi protestowało przeciwko sfałszowaniu – ich zdaniem – wyników niedzielnych wyborów parlamentarnych. Wiec przerodził się w zamieszki, w których pięć osób zginęło, a ponad 300 zostało rannych.

Podczas starć podpalono m.in. czteropiętrową siedzibę rządzącej postkomunistycznej Mongolskiej Partii Ludowo-Rewolucyjnej (MPLR). Według rządowej telewizji, doszło też do podpaleń samochodów i przypadków grabieży, w tym np. obrazów z galerii sztuki czy telewizorów z rządowych biur.

Ówczesny prezydent Mongolii Nambaryn Enchbajar zadecydował o wprowadzeniu stanu wyjątkowego.

Drugim powodem jest rak korupcji toczący państwo. W 2006 r. przez stolicę Mongolii przeszła fala protestów przeciwko korupcji władz. Protestujący żądali też odwołania prezydenta, nazwanego „ojcem korupcji” oraz rozwiązania parlamentu. W zamieszkach zginęło wtedy kilkanaście osób. Czy coś się zmieniło. Niekoniecznie. Mongolia jest bowiem wschodzącym rynkiem dla kapitału zagranicznego. A przy dużych pieniądzach pojawiła się też duża korupcja. Mongolia znalazła się w 2011 roku na niechlubnym 116. miejscu indeksu uczciwości Transparency International. Niepokojące są bliskie powiązania rządzących polityków z biznesowymi przedsięwzięciami. Według raportu Exclusive Analysis większość z 76 członków parlamentu ma znaczące udziały w wielu komercyjnych sektorach.

W opozycji do rządu stoi nacjonalistyczna grupa „Ognisty naród”, głosząca tradycjonalne poglądy ekonomiczne. Ich zdaniem pieniądze i wzrost gospodarczy nie powinny być stawiane ponad „matkę naturę”, która od wieków w Mongolii utożsamiana była z najwyższą wartością. Grupa organizuje nie tylko pokojowe manifestację. Przykładem może być demonstracja z ubiegłego roku, podczas której 50 mężczyzn wjechało do centrum Ułan-Bator na koniach i ostrzelało z łuków budynek rządu.

Władza po azjatycku

Przejdźmy teraz do państw „zagrożonych” według Indeksu.

Zacznijmy od Kambodży, która jest wybieralną monarchią konstytucyjną, z królem stojącym na czele państwa.

Pierwsze wybory parlamentarne w tym kraju odbyły się w maju 1993 i były nadzorowane przez ONZ. Władza ustawodawcza należy do Zgromadzenia Narodowego, wybieranego co 5 lat w wyborach powszechnych. Władza wykonawcza znajduje się w rękach rządu (Królewski Rząd Kambodży), na czele którego stoi premier który może być odwołany przez króla według uznania. Król może wydać dekret z mocą ustawy jak i dać weto absolutne wobec ustaw parlamentu. Głową państwa jest monarcha wybierany przez tzw. „Radę Tronu”, w której zasiadają potomkowie trzech linii królewskich.

Tyle teoria. Teraz przyjrzyjmy się praktyce.

Kambodża plasowana jest na 154 miejscu wśród 178 krajów w rankingu Transparency International. Nie bez powodów. Premier Kambodży Hun Sen (właśc. Samdech Akka Moha Sena Padei Techo Hun Sen) jest obok sułtana Brunei najdłużej sprawującym władzę politykiem w Azji Południowo-Wschodniej. Utrzymuje ją nieprzerwanie od 26 lat z wizją na kolejną dekadę. Marionetkowy król de facto nie ma nic do powiedzenia w sprawie tego wszechwładnego polityka. Organizacje praw człowieka krytykują Hun Sena za ograniczanie wolności, dławienie opozycji i tworzenie warunków dla rosnącej korupcji. Oraz ciche przyzwolenie na nieludzkie i bestialskie praktyki.

Podajmy tylko jeden przykład. W Kambodży prostytucją zajmuje się ponad 100 tysięcy dzieci. Trafiają do nielegalnych domów publicznych, nierzadko sprzedawane przez własne rodziny. Albo lądują na ulicy. Dzieci są szczególnie popularne. Wielu Khmerów wierzy, że seks z dziewicą przyniesie powodzenie w biznesie, zapewni długie, szczęśliwe życie bądź da jaśniejszą karnację. Władza przymyka oko na te praktyki.

Sprawa druga to korupcja. W Kambodży to już nie rak, to jego ostatnie stadium. Według wielu badań, korupcja pożera 500 milionów dolarów rocznie – kwotę, która mogłaby zostać spożytkowana na rozwój rynku pracy, edukację i służbę zdrowia (np. na budowę 20 tysięcy sześcioizbowych szkół lub podniesienie zarobków urzędników średnio o 260 dolarów miesięcznie). Z kolei Fundacja Bertelssmanna w wydanym w 2010 roku raporcie wskazała na Kambodżę jako jeden z najbardziej skorumpowanych systemów na świecie. Tamtejsze struktury administracyjne, oprócz ścierania się w nich wojskowych i politycznych grup interesów, zmagają się też z niewykwalifikowaną kadrą, a na poziomie lokalnym bardziej niż prawo liczą się w nich wpływy osobiste.

I jeszcze dodajmy kompletne bezprawie przedstawicieli władzy. Takie jak historia podstępnego pozbawiania ziemi mieszkańców portowej miejscowości Sihanoukville nad Zatoką Tajlandzką. W 2007 roku, pod pretekstem poszukiwania nielegalnej broni dokonano przeszukań ponad 100 domostw. Wprawdzie broni nie znaleziono, ale za to siłą wysiedlono 107 rodzin, a pozostawione przez nich 17 hektarów ziemi oddano lokalnemu senatorowi Sy Kong Trivowi. W akcji połączonych sił policyjnych i wojskowych wzięło udział 100 osób uzbrojonych w kałasznikowy, paralizatory elektryczne i gaz łzawiący.

Drugie z „zagrożonych” państw to Bangladesz, formalnie republika z prezydentem jako głową państwa.

I tu wszystko wydaje się w porządku. Bangladesz jest republiką. Po referendum we wrześniu 1991 roku powrót do systemu demokracji parlamentarnej, ustanowionego na mocy konstytucji z 16 grudnia 1971 roku, która została zmieniona w styczniu 1975 roku aby wprowadzić system prezydencki. Głową państwa jest prezydent, pełniący funkcje głównie reprezentacyjne. Władzę ustawodawczą sprawuje 330-osobowe Zgromadzenie Narodowe (Dźatija Sangsad). 300 posłów wybieranych jest w sposób bezpośredni, a 30 miejsc zarezerwowanych jest dla kobiet, wybieranych w sposób pośredni. Władza wykonawcza należy do rządu odpowiedzialnego przed parlamentem. Władza sądownicza natomiast jest oddzielona i niezależna.

Od 1991 roku rządzi Nacjonalistyczna Partia Bangladeszu, która w wyborach 1 października 2001 roku uzyskała 195 mandatów. Za nimi plasuje się Liga Ludowa (58 mandatów) i Zgromadzenie Muzułmańskie (17 mandatów).

Główną partią opozycyjną jest Liga Ludowa, która współdziała z Komunistyczną Partią Bangladeszu, Ligą Robotników i Chłopów Bangladeszu, Narodową Ligą Ludową oraz Sojuszem Lewicy.

Tyle teoria. A praktyka? Od stycznia 2007 r. w Bangladeszu trwa stan wyjątkowy. Wprowadzony 11 czerwca 2008 roku dekret przeciwko terroryzmowi dodatkowo ogranicza prawa człowieka, stając się kolejnym narzędziem walki politycznej. Tylko w latach 2010 – 2011 dokonano 300 tys. aresztowań i rozszerzono zakres stosowania kary śmierci. Więźniowie poddawani są torturom, giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Władze Bangladeszu nie robią też za wiele, by wesprzeć gospodarkę kraju, w którym ceny żywności wzrosły o ponad jedną trzecią w ostatnich miesiącach.

Druga sprawa to przeludnienie i skrajna nędza, z którymi władza też niewiele robi. Bangladesz to kraj liczący 144 tys. km2. Na obszarze tym, dwukrotnie mniejszym od Polski, mieszka ponad 162 mln ludzi (2010). Jeśli nie liczyć państw-miast takich jak Singapur czy Monako, jest to kraj
o największym na świecie zagęszczeniu ludności – 1125 osób/km2.

Kolejny problem to nieporadność władz w kwestii terroryzmu. W sierpniu 2005 muzułmańscy fanatycy przeprowadzili serię zamachów bombowych (250 jednego dnia w 64 miastach kraju) chcąc tym samym wymusić wprowadzenie islamskiego prawa koranicznego oraz zakończenie „okupacji amerykańskiej i brytyjskiej” w krajach muzułmańskich. Podobne ataki powtarzały się w październiku i grudniu 2005.

O skali biedy Bangladeszu niech świadczy zdarzenie z 2010 roku. W czerwcu ponad sto osób zostało rannych w zamieszkach, do których doszło na skutek protestu pracowników przemysłu odzieżowego na ruchliwej autostradzie nieopodal stolicy Bangladeszu – Dakki. Policja zmuszona była użyć gumowych kul i gazu łzawiącego wobec dziesiątek tysięcy protestujących.

Pracownicy, domagający się wyższych płac, zabarykadowali autostradę Dakka – Tangail
w okolicy miejscowości Asulia, 25 km na północny – zachód od Dakki. Protestujący dewastowali samochody, doszło też do starć z policją.

O co poszło? O zwiększenie dziennego zarobku minimalnej pensji pracownika fabryki odzieżowej o… jednego dolara amerykańskiego. Od 2006 roku pensja robotnika wynosiła
w przeliczeniu ok. 23,50 $ miesięcznie. Strajkujący żądali podwyżki do 70 $ miesięcznie.

Niebezpieczne połączenie

Przejdźmy wreszcie do państwa w stanie krytycznym według indeksu.

Podamy tu przykład Pakistanu, nominalnie republiki z prezydentem jako głową państwa. Zgodnie ze znowelizowaną w 1973 konstytucją Pakistan jest republiką muzułmańską. Na czele państwa stoi prezydent, wybierany na okres 5-letni przez członków parlamentu oraz zgromadzeń prowincji. Organem władzy ustawodawczej jest 2-izbowy parlament, składający się z 342-osobowej izby niższej — Zgromadzenia Narodowego (272 deputowanych wybieranych w głosowaniu powszechnym, 60 kobiet, 10 przedstawicieli mniejszości religijnych) oraz Senatu (100 przedstawicieli zgromadzeń prowincjonalnych). Premiera powołuje Zgromadzenie Narodowe. Zarówno premier, jak i prezydent muszą być wyznawcami islamu. W skład władzy sądowniczej wchodzą: Sąd Najwyższy i sądy prowincji, nadzorujące sądy okręgowe, które zajmują się sprawami cywilnymi, oraz sądy karne. Federalny Sąd Szari’atu nadzoruje stosowanie prawa religijnego przez sądy niższych instancji. 15 X 1999 wszedł w życie tzw. Tymczasowy Porządek Konstytucyjny, zawieszający działanie niektórych artykułów konstytucji oraz przyznający szerokie uprawnienia ustawodawcze i wykonawcze Naczelnemu Zwierzchnikowi Sił Zbrojnych

Wojsko plus dominacja religii to zawsze niebezpieczne połączenie. Oto przykład.

2 marca 2011 r. Shahbaz Bhatti pakistański minister ds. Mniejszości Religijnych został zastrzelony przez niezidentyfikowanych morderców. Poniósł śmierć na miejscu. Shahbaz Bhatti od jakieś czasu otrzymywał pogróżki od islamskiej milicji za to, że wypowiadał się publicznie przeciw ustawie o bluźnierstwie, która przewiduje karę śmierci za obrazę Koranu lub Mahometa.

Śmierć Shahbaz Bhattiego to zresztą nie pierwszy atak na osobę publiczną, która wypowiadała się za zreformowaniem ustawy o bluźnierstwie. Mowa tu chociażby o Salmonie Taseer, gubernatorze Pundżabu, który został zamordowany przez jednego ze swoich ochroniarzy
w Islamabadzie w lutym 2011 r.

W międzyczasie premier Pakistanu Yassar Gilani zapewnił podczas konferencji prasowej, że jego rząd nie ma zamiaru zmieniać prawa dotyczącego bluźnierstwa przeciw islamowi, a gubernator Taseer był „sam sobie winny”.

Fanatyzm religijny zdaje się być zresztą przyczyną wielu naruszeń ustroju republiki jaką jest przecież formalnie Pakistan. Na przykład art. 20. konstytucji Pakistanu zapewnia wolność religijną, podobnie jak art. 22., w myśl którego „nikt nie może być zmuszany do wychowania religijnego lub do brania udziału w obrzędach religijnych według credo odmiennego od własnego”. Tymczasem system szkolny i oświatowy zdaje się zapominać o tych podstawowych przepisach państwowej ustawy zasadniczej, stosując jednocześnie gorliwie normę przewidzianą w art. 31., stanowiącym, iż „wiążące jest poznawanie islamu i Koranu”. W efekcie religie inne niż islam przedstawiane są w podręcznikach szkolnych z pogardą i uprzedzeniami.

Równie „niefrasobliwe” wydaje się stanowisko władz w sprawie przemocy wobec kobiet
w Pakistanie. Codziennie mordowane są co najmniej dwie z nich, oprawcom kobiet nie grożą żadne konsekwencje, a społeczeństwo wydaje się masowo popierać akty przemocy skierowane przeciwko nim.

Tymczasem kraj, mimo republikańskiej fasady wygląda na pogrążony w chaosie. Gospodarka pada, we wszystkich miastach odnotowuje sie przerwy w dostawie prądu, rozboje i porwania są codziennością, a służby porządkowe są zupełnie nieskuteczne.

Nic oczywistego…

Czas na podsumowanie.

W Azji, tak jak w Afryce, mamy do czynienia z ogromnym rozdźwiękiem między stanem formalnoprawnym, a stanem faktycznym w poszczególnych państwach.

Przy pomocy narzędzia jakim jest Indeks Państw Upadłych starałem się udowodnić, że Azja postaje także kontynentem, na którym mamy do czynienia z ogromną różnicą pomiędzy deklarowanym oficjalnie systemem politycznym, a praktyką polityczno – społeczną. I tu najważniejszy pozostaje człowiek lub grupa ludzi pozostająca u steru władzy. A także ich zakotwiczenie kulturowe. Dla nas, pozostających w sferze kultury łacińskiej pewne wartości wydają się oczywiste, odwieczne, niezmienne, a tym samym nienaruszalne. Tak jest z demokracją. W jej uniwersalizm mało kto z nas wątpi. Tymczasem z perspektywy Azji to wszystko nie jest tak oczywiste.

Pozostaje fundamentalne pytanie: czy tylko niedojrzałością systemów społecznych
i zacofaniem politycznych azjatyckich elit można tłumaczyć fakt, że demokracja wciąż tak nieśmiało wykracza poza krąg kulturowy, który przed 2.5 tys. lat stał się jej kolebką? Oto kolejne pytanie: czy mieszkańcy Azji, a także elity polityczne krajów tego kontynentu są w stanie pojmować sens polityki
w „nasz” sposób?

To jednak pytanie na kolejną pracę.

 

Bibliografia

– FAILED STATES NDEX: http://www.foreignpolicy.com/failedstates

– „Dzieje Mongolii” (praca zbiorowa), Wydawnicwo Dialog, 2009

– Jolanta Sierakowska-Dyndo – „Granice wyobraźni politycznej Afgańczyków”, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2010

– Conrad Totman – „Historia Japonii”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2009

– Joanna Modrzejewska-Leśniewska – „Afganistan”, Wydawnictwo Trio, 2010

– „Konflikty kolonialne i postkolonialne w Afryce i Azji 1869-2006” (praca zbiorowa),  Książka i Wiedza, 2008

 

AMERYKA ŚRODKOWA

 

Podobnie jak w przypadku pracy o Afryce (bez państw arabskich) oraz w pracy o Azji (bez Indii i Chin) w pracy o Ameryce Środkowej przyjąłem kryterium, które daje mi możliwość przyjrzenia się bliżej rozdźwiękowi pomiędzy oficjalnym statutem polityczno – ustrojowym wybranych państw,
a ich stanem faktycznym.

Przypomnę: owo kryterium to ostatnie (za rok 2011) opracowywane i opublikowane przez amerykański think tank Fund for Peace zestawienie, w którym porównuje państwa według tzw. indeksu państw upadłych (Failed States Index). Czym jest Indeks? Eksperci przygotowują rokrocznie ranking analizując sytuację w 177 państwach na podstawie analizy setek tysięcy dokumentów, raportów oraz opinii ekspertów. W skali od 1 do 10 ocenianych jest 12 społeczno-gospodarczych wskaźników – takich jak sprawność systemu zdrowia, dostęp do żywności i wody, legitymacja władz, poszanowanie praw człowieka, dysproporcje w rozwoju czy sprawne działanie infrastruktury, nierówności społeczne, ubóstwo, kryminalizacja państwa, upadek rządów prawa czy interwencje państw trzecich. Na ich podstawie analitycy klasyfikują kraje od najmniej do najbardziej stabilnych.

Im więcej punktów, tym bardziej destrukcyjny wpływ okazuje określony czynnik na działalność państwa. Państwa zajmujące najwyższe pozycje w rankingu charakteryzują się brakiem monopolu na przemoc, naruszają prawa człowieka, napędzają fale imigracji i napadają na inne kraje, zagrażając nie tylko własnym obywatelom, ale i międzynarodowej społeczności.

Indeks dzieli państwa świata na pięć kategorii:

– najbardziej stabilne

– stabilne

– na granicy (org. borderline)

– zagrożone

– w stanie krytycznym

Nazwa: „indeks państw upadłych” jest więc nieco myląca, bo spis zawiera też najbardziej rozwinięte kraje demokratyczne (w kategorii: „najbardziej stabilne”).

Uzależnieni od Brytyjskiej Wspólnoty

Tyle przypomnienia. Przyjrzyjmy się teraz – zgodnie z przyjętym schematem – podstawowemu podziałowi państw Ameryki Środkowej:

Antigua i Barbuda – monarchia konstytucyjna*

Bahamy – monarchia konstytucyjna*

Barbados – monarchia konstytucyjna*

Belize – monarchia konstytucyjna*

Dominika – republika

Dominikana – republika

Grenada – monarchia konstytucyjna*

Gwatemala – republika

Haiti – republika

Honduras – republika

Jamajka – monarchia konstytucyjna*

Kostaryka – republika

Kuba – republika socjalistyczna

Meksyk – republika związkowa

Nikaragua – republika

Panama – republika

Portoryko – republika

Saint Kitts i Nevis – monarchia konstytucyjna*

Saint Lucia – monarchia konstytucyjna*

Saint Vincent i Grenadyny – monarchia konstytucyjna*

Salwador – republika

Trynidad i Tobago – republika

Państwa oznaczone gwiazdką “*”to państwa należące do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, uznające za głowę państwa monarchę brytyjskiego, którego w danym państwie reprezentuje gubernator generalny.

Jak widać nominalnie – tak jak w Afryce i Azji – republika jest najczęściej występującym w Ameryce Środkowej modelem ustrojowym (13 spośród 22 państw). Pozostałe 9 państw to monarchie konstytucyjne, ale – co charakterystyczne dla tej części globu – pozostające w silnej strefie wpływów Wielkiej Brytanii, czego charakter opisałem wyżej.

Brak państw stabilnych

Jednak Ameryka Środkowa pozostaje unikalna pod jednym względem – w odróżnieniu od opisywanych w poprzednich pracach Afryki (bez państw arabskich) oraz Azji (bez Indii i Chin) – nie ma w niej ani jednego państwa, które zgodnie z normami Indeksu Państw Upadłych byłoby państwem bardzo stabilnym (jak np. Kanada) czy też nawet stabilnym (czyli należącym do tej samej kategorii co USA czy też większość państw Europy Zachodniej). Pokazuje to dokładnie skalę kłopotów z którymi boryka się cała Ameryka Środkowa bez względu na nominalny model ustrojowy, który reprezentują jej poszczególne kraje.

Najwięcej państw Ameryki Środkowej to – według indeksu – państwa „na granicy”. Do naszej skromnej analizy wybierzmy dwa z nich reprezentujące dwa odmienne modele ustrojowe.

Pierwszy to Meksyk (republika), największe z państw całego regionu.

Tak jak się rzekło Meksyk jest wielopartyjną republiką. Konstytucja Meksyku została przyjęta w 1917 r. Władzę wykonawczą sprawuje prezydent, który jest wybierany w głosowaniu powszechnym na sześcioletnią kadencję, bez możliwości reelekcji. Kandydat na to stanowisko musi mieć co najmniej 35 lat, być obywatelem Meksyku od urodzenia i zamieszkiwać jego terytorium przez co najmniej 20 lat przed wyborem. Prezydent jest szefem rządu – mianuje ministrów i sekretarzy stanu, mianuje przedstawicieli dyplomatycznych Meksyku, jest najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych; wypowiada wojnę i zawiera pokój, wydaje dekrety z mocą ustawy, za zgodą Senatu mianuje sędziów Sądu Najwyższego, ma prawo weta wobec ustaw uchwalonych przez Kongres.

Natomiast władzę ustawodawczą sprawuje dwuizbowy Kongres. Składa się z on z 500-osobowej Izby Deputowanych, wybieranej na trzyletnią kadencję (równocześnie z prezydentem i Senatem lub
w połowie kadencji któregoś z tych organów) oraz z Senatu, składającego się ze 128 senatorów
o kadencji sześcioletniej i wybieranego równocześnie z prezydentem.

W Meksyku istnieje system wielopartyjny. Najwięcej głosów w wyborach dostają naprzemiennie: Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna (Partido Revolucionario Institucional) oraz Partia Akcji Narodowej (Partido Acción Nacional) założona 1939. Znaczną siłę stanowią też: centrolewicowa Partia Rewolucji Demokratycznej (Partido de la Revolucion Democrática), Zielona Ekologiczna Partia Meksyku (Partido Verde Ecologista de México) i socjalistyczna Partia Pracy (Partido del Trabajo).

I choć teoretycznie wszystko wydaje się być w porządku Meksyk nie bez przyczyny jest państwem „na granicy”. Władza jest słaba i zupełnie nie radzi sobie z największym problemem całego regionu – kartelami narkotykowymi.

Przyjrzymy się choćby sytuacji dosłownie sprzed kilku dni. Aż 23 ciała ofiar starć między kartelami narkotykowymi znalazła w piątek policja, w mieście Nuevo Laredo, przy granicy z USA. Dziewięć ciał powieszono na moście, 14 osobom odcięto głowy – co charakterystyczne dla tego kraju: władze nie ujawniły ani szczegółów śledztwa, ani motywów zbrodni.

Głowy 14 ofiar znaleziono wraz z zawierającą groźby notatką w chłodni, w pobliżu miejskiego ratusza. Ciała, zapakowane w plastikowe torby, odnaleziono później w porzuconym samochodzie.
I znowu: nie ujawniono treści notatki zostawionej przy głowach ofiar.

Warto przypomnieć, że to właśnie Nuevo Laredo stało się ostatnio polem bitwy między kartelem Zetas, a konkurencyjnymi kartelami Sinaloa i Gulf. Co prawda minister spraw wewnętrznych Meksyku Alejandro Poire Romero spotkał się z gubernatorem stanu Tamaulipas, a na spotkaniu ustalono, że do Tamaulipas wysłane zostaną dodatkowe federalne siły bezpieczeństwa, ale nie należy się spodziewać po tym kroku żadnych rewolucyjnych zmian. Smutna rzeczywistość republiki Meksyku jest bowiem taka, że na całych ogromnych połaciach kraju rządzą de facto kartele. Przypomnijmy choćby sytuację z 2003 roku, kiedy to w tym samym mieście Nuevo Laredo wybuchł konflikt między kartelami Sinaloa i Gulf, z którym współpracował Zetaz; z czasem kontrolę nad terytorium przejęli ludzie Zetas, którzy atakowali policję, miejskich urzędników i dziennikarzy oraz wymuszali haracze od przedsiębiorców.

W 2010 roku Zetas zerwał sojusz z kartelem Gulf, konflikty mafii narkotykowych wybuchły ponownie ze zdwojoną siłą, co nakręciło spiralę przemocy w całym północno-wschodnim Meksyku. W kwietniu br. w centrum miasta znaleziono 14 ciał, a do masakry przyznał się kartel Sinaloa, który wydał komunikat, że powrócił do Nuevo Laredo, by „oczyścić” miasto. Władze jak zwykle były bezsilne.

Kolejny przykład państwa na granicy to Kuba będąca republiką socjalistyczną. Ten bezwzględny reżim jest nominalnie republiką, co oznacza, że fasadowo są spełniane wszystkie normy demokratyczne. Przyjrzyjmy się temu nieco bliżej:

Kierowniczą rolę w państwie sprawuje partia komunistyczna. Prezydent, stojący na czele 33-osobowej Rady Państwa, sprawuje również funkcję szefa rządu. Parlament – Zgromadzenie Narodowe Władzy Ludowej składa się z 609 osób, wybranych z grona kandydatów wskazanych przez Komunistyczną Partię Kuby, sprawujących urząd przez 5 lat.

System dotyczący wyborów władz miejskich, władz regionalnych oraz wyborów do Narodowego Zgromadzenia (kubańskiego parlamentu) bazuje na uniwersalnym prawie wyborczym dla wszystkich, którzy ukończyli 16 lat. Nikt nie jest wykluczony z głosowania, oprócz kryminalistów, oraz niepełnosprawnych umysłowo. Wybory władz miejskich mają miejsce co 2,5 roku, a wybory władz regionalnych i do parlamentu co 5 lat.

Kandydaci nie są wyłaniani przez komitety partyjne. Tak naprawdę żadna partia polityczna, łącznie z Komunistyczną Partią Kuby, nie jest władna do wyłonienia żadnych kandydatów. Zamiast tego kandydaci są nominowani przez odpowiednie organizacje oraz przez indywidualnych wyborców. Nie są dozwolone kampanie wyborcze. W zamian w publicznych miejscach są wieszane plakaty zawierające jego/jej biografie, i rozmaite atrybuty osobiste. Wybierani są w tajnym głosowaniu. Prawo Wyborcze z 1992 roku warunkuje by wszyscy delegowani do władz miejskich, regionalnych czy Narodowego Zgromadzenia (liczącego 601 deputowanych) byli wybierani w powszechnych, tajnych wyborach. Głowa państwa i rada ministrów są wybierani spośród deputowanych do parlamentu. Każdy poseł, czy minister ma obowiązek informować społeczeństwo o swojej pracy i, tak jak w innych krajach, może organizować spotkania z obywatelami w swoim okręgu wyborczym. Zupełnie inaczej, niż w krajach krytykujących Kubę za brak demokracji, liczba osób uczestniczących w wyborach jest duża. W ostatnich wyborach w kwietniu 2005 roku zagłosowało 97,7% uprawnionych.

Teoretycznie wszyscy deputowani do kubańskiego parlamentu, włączając Fidela Castro, mogą zostać odwołani w każdej chwili, i muszą rozliczać się ze swojej działalności publicznej podczas spotkań z elektoratem w swoich okręgach wyborczych co 6 miesięcy.

Tyle teoria. W praktyce na Kubie nie ma swobody wypowiedzi, a co za tym idzie, przy obecnych mechanizmach ustrojowych, nie istnieje realna szansa zmiany władzy w drodze demokratycznych wyborów. Nie istnieją też legalnie działające partie opozycyjne. Odbywające się wybory traktowane są raczej jako plebiscyt popularności władzy a nie jako wybór orientacji politycznej.

Republika socjalistyczna Kuby jest jednym z państw, w którym notorycznie łamane są prawa człowieka. Przyjrzyjmy się choćby sytuacji z kwietnia br. Od początku tego miesiąca na Kubie trwała kolejna fala prześladowań opozycji. Zatrzymano 43 dysydentów, wśród nich: byłego więźnia politycznego José Daniela Ferrera i jego żonę Belkis Cantillo. , należąca do ruchu Dam w Bieli.

Większość z zatrzymanych należy do Patriotycznej Unii Luby, jednego z ruchów dysydenckich, opowiadających się za pokojowym przejściem kraju do ustroju demokratycznego.

2 kwietnia Guillermo Cobas i dwaj inni członkowie tego ugrupowania z El Caney protestowali przed siedzibą policji politycznej w Santiago de Cuba, po czym zostali brutalnie pobici i wtrąceni do więzienia. Sam José Daniel Ferrer był jednym z 75 więźniów sumienia, skazanych w czasie tzw. Czarnej Wiosny w 2003 na długoletnie kary więzienia – do 25 lat. Na początku ub.r. został zwolniony dzięki pośrednictwu Kościoła katolickiego na wyspie.

Obecne represyjne działania komunistycznych władz Kuby miały miejsce w niespełna tydzień po zakończeniu wizyty na wyspie papieża (26-28 marca), który apelował m.in. o większe zmiany
i o więcej swobód demokratycznych w tym kraju. Oczywiście te apele na niewiele się zdały.

W strefie zagrożenia

Czas na dwa kraje indeksowo określone jako „zagrożone”: Gwatemalę i Nikaraguę. Oba są republikami – co charakterystyczne – bo należy zauważyć, iż ani jedna z pozostających pod wpływem Wielkiej Brytanii monarchii nie należy do tej grupy państw „zagrożonych”, które z demokracją mają bardzo niewiele wspólnego.

Mamy więc do czynienia z nominalnymi republikami. Zacznijmy od Gwatemali.

Zgodnie z konstytucją z 1986 Gwatemala jest republiką typu prezydenckiego. Na czele państwa i rządu stoi prezydent wybierany w wyborach bezpośrednich i powszechnych na 4 lata. Władzę wykonawczą sprawuje rząd powoływany i kierowany przez prezydenta i przed nim odpowiedzialny. Organem ustawodawczym jest 1-izbowy parlament (Kongres Narodowy), liczący 113 deputowanych, wybieranych w głosowaniu powszechnym na 4-letnią kadencję.

Mamy też do czynienia z systemem wielopartyjnym. Główną rolę polityczną odgrywają: Wielki Sojusz Narodowy (Gran Alianza Nacional), Partia Postępu Narodowego (Partido de Avanzada Nacional), Gwatemalski Front Republikański (Frente Republicano Guatemalteco), Gwatemalska Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna (Democracia Cristiana Guatemalteca), Narodowa Unia Nadziei (Unidad Nacional de la Esperanza). W 1998 w partię polityczną przekształciła się organizacja partyzancka Gwatemalska Jedność Narodowo-Rewolucyjna (Unidad Revolucionaria Nacional Guatemalteca) utworzona w 1982 roku.

To wszystko fasada. Oczywiście do całego upadku Gwatemali przyczyniła się trwająca 36 lat wojna domowa (1960-1996), która spustoszyła Gwatemalę – spowodowała śmierć ponad 200 tysięcy ludzi. Ale koniec wojny nie oznaczał w Gwatemali końca przemocy. Aktualny prezydent był oficerem
w czasach reżimu i udowodniono mu kilkanaście zabójstw politycznych. Jego głównym konkurentem w ostatnich wyborach był jego dawny szef – watażka rządzący krajem w latach 70 i 80, za którego władzy kraj spłynął krwią. Nic dziwnego, że tylko w wyborach do parlamentu w 2010 roku zabito 60 polityków.

Ale reżim władający krajem (miejscowi mawiają, że całą Gwatemalą rządzi siedem rodzin) ma się dobrze. Jego członkowie żyją w pałacach otoczeni zbrojną strażą i wysokimi murami. Policja
i wojsko chronią nie ludzi, a elitę władzy.

W Gwatemali (13 milionów mieszkańców) ofiarą zabójstw pada średnio około 20 osób dziennie. Z tego połowa ma miejsce w stolicy. To efekt bezwzględnej wojny gangów zwanych maras.

Na przykład w ubiegłym roku maras wzięły na cel komunikację miejską. Kierowcy, którzy nie płacili haraczu za przejazd przez dzielnice kontrolowane przez gangi, byli zabijani po przejechaniu kilku ulic. Tylko w 2010 roku zabito 126 kierowców autobusów i 35 bileterów. Władze są skorumpowane, bezsilne i niespecjalnie chętne do zmiany sytuacji.

W równym stopniu fasadowa jest demokracja w Nikaragui (również nominalnie republika).

Nikaragua jest więc nominalnie republiką prezydencką, w której wybierany raz na pięć lat prezydent jest równocześnie Prezesem Rady Ministrów.

Nikaragua ma również jednoizbowy parlament, (Zgromadzenie Narodowe). Mamy tu do czynienia z pluralnym systemem politycznym od lat osiemdziesiątych. Obecna Konstytucja Nikaragui pochodzi z 1995 roku.

Nikaragua jest też wielopartyjna. Najbardziej znaną i mającą największe poparcie partią jest Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego – partia powołana w 1961 na początku jako partyzantka, w opozycji do rodziny Somozów. W 1979 wygrała wojnę partyzancką i objęła rządy, które straciła na początku lat 1990., a odzyskała ponownie w wyborach w 2006. Inne partie to: Alianca Liberal Nicaraguense, Partido Liberal Contstitucionalista, Movimiento Renovador Sandinista oraz Alternativa por el Cambio.

Po to by zrozumieć fasadowość tego systemu przyjrzyjmy się choćby okolicznościom towarzyszącym ostatnim wyborom prezydenckim, które odbyły się w listopadzie ub. roku.

Walczący o reelekcję 65-letni Daniel Ortega, za którym wciąż stoi murem Sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego, od zakończenia wojny domowej w Nikaragui w 1990 roku przeobraził się
z lewicowego awanturnika w typowego latynoskiego caudillo. To populista, konserwatywny
w kwestiach moralnych, mający za nic instytucje, bazujący na lojalności swojego klanu i traktujący państwo jak własny folwark.

Nie jest tajemnicą, że w utrzymaniu go na szczytach władzy sporo zainwestował lewicowy lider Wenezueli Hugo Chavez. W ciągu czterech lat licząca 5,5 mln mieszkańców Nikaragua dostała
z Caracas 1,6 mld dolarów (8 procent jej PKB). Dzięki pieniądzom Chaveza nikaraguański przywódca mógł realizować rozmaite programy społeczne na modłę tych, które od kilkunastu lat zapewniają liderowi Wenezueli stały elektorat i sukcesy wyborcze. „Zero głodu”, „Domy dla ludu”, rozmaite „bony solidarnościowe”. Nic dziwnego więc, że Nikaraguańczycy, z których 17 procent żyje w skrajnej nędzy, bali się, iż jeśli nie wybiorą Daniela Ortegi, zniknie wenezuelska pomoc.

Główny rywal prezydenta, 80-letni Fabio Gadea, kandydat Niezależnej Partii Liberalnej, właściciel rozgłośni radiowej, zarzucał Ortedze, że traktuje wenezuelską pomoc dla Nikaragui jako swoje pieniądze i rozdaje je wedle własnego uznania.

Wygrał oczywiście Ortega. Zdaniem obserwatorów międzynarodowych już sam jego start
w wyborach był bezprawny: ów start zawdzięczał skorumpowanym i zależnym od siebie sędziom, którzy pozwolili mu się ubiegać o reelekcję.

Po wygranej w wyborach Ortega natychmiast zapowiedział zmiany w konstytucji. Oczywiście zmiany, które pozwolą mu rządzić w nieskończoność.

Upadek państwowości

I znowu jesteśmy w nominalnej republice, która jako jedyna znalazła się w indeksie w kategorii „w stanie krytycznym”. I nic dziwnego.

Co prawda Haiti jest nominalnie republiką z prezydentem wybieranym w głosowaniu powszechnym. Jednak według powszechnych ocen rządy na Haiti rzadko sprawowane były jednak
w demokratyczny sposób, ponieważ kolejni prezydenci często stosowali autorytarne metody. Choćby 29 lutego 2004 r. kiedy to rebelia doprowadziła do rezygnacji demokratycznie wybranego prezydenta Jeana-Bertranda Aristide.

Aktualnie obowiązująca konstytucja, wzorowana na francuskiej i amerykańskiej, została wprowadzona w 1987 r., kiedy prezydentem był Leslie Manigat. W późniejszym okresie była czasowo zawieszana i ograniczana i dopiero w 1994 r. została wprowadzona na nowo.

Formalnie od 1987 roku jest więc Haiti republiką, ale na przykład w latach 1991 – 1994 panował tu reżim wojskowy, który poddał się dopiero w wyniku groźby interwencji Stanów Zjednoczonych. Z kolei w latach 2004 – 2006 władzę sprawował rząd tymczasowy. Oficjalnie głową państwa jest prezydent – wybierany w wyborach powszechnych na 5 lat. Władzę ustawodawczą sprawuje z kolei dwuizbowy parlament: 83-osobowa Izba Deputowanych i liczący 23 członków Senat.

To wszystko jednak fikcja. W praktyce Haiti jest najbiedniejszym krajem zachodniej półkuli
i jednym z najbiedniejszych na świecie. Badania porównawcze wskazują na nieustannie pogarszające się od lat 80. XX w. wskaźniki społeczne i gospodarcze. Około 80 procent społeczeństwa żyje
w skrajnej biedzie. Niemal 70 procent pracuje w rolnictwie, przy czym większość zaangażowana jest
w małych przydomowych gospodarstwach, zatrudniających ogółem niemal dwie trzecie aktywnej siły roboczej.

Zgodnie z indeksową normą za państwo „w stanie krytycznym” uznaje się takie, w którym: „[…] rząd traci kontrolę nad swym terytorium, bądź też nie posiada już monopolu na prawomocne użycie siły”. Innymi symptomami rozkładu takiego państwa są: ”erozja systemu legitymizacji, niezdolność do zarządzania służbami publicznymi oraz utrata monopolu na reprezentowanie państwa w środowisku międzynarodowym”. Powyższe zjawiska stwarzają korzystne warunki do rozwoju przestępczości zorganizowanej, handlu bronią i przemytu narkotyków, a także do kryminalizacji polityki i zwiększenia deficytu ładu wewnętrznego.

Przyjrzyjmy się choćby haitańskiej policji. Ten prawie 10 milionowy kraj dysponuje policją (Police Nationale d’Haïti) w liczbie ok. 8500 funkcjonariuszy. Zgłaszane przestępstwa nie są jednak odpowiednio dokumentowane, nie tylko z powodu braków kadrowych wśród odpowiednich służb, ale także dlatego, że… nie istnieje jakikolwiek standardowy formularz, dotyczący zgłaszania naruszeń prawa.

Tymczasem przestępczość na wyspie kwitnie. Regularnie zdarzają się porwania dla okupu, napady z bronią w ręku, jak również strzelaniny, szczególnie w stolicy kraju. Często ofiarami są przypadkowi przechodnie.

Innym problemem Haiti pozostaje też handel ludźmi. Z reguły jego ofiarami padają młode kobiety, zmuszane do prostytucji nie tylko na Haiti, ale i państwach sąsiednich. W ostatnich latach porwania stanowią coraz poważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa.

Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że ze zniszczonych przez trzęsienie ziemi więzień uciekło prawie pięć tysięcy osadzonych i szacuje się, że tylko 25 procent z nich zostało ponownie aresztowanych.

Od wielu lat na wyspie kwitnie też handel dziećmi, w którym specjalizują się niektóre gangi, porywające małoletnich z sierocińców czy z ulic, czasem za przyzwoleniem opiekunów, do sąsiedniej Dominikany, gdzie dzieci trafiają jako niewolnicy na plantacje czy do domów publicznych.

Prócz nielegalnej migracji czy handlu ludźmi, jednym z najważniejszych tego typu problemów nie tylko na Haiti, ale w całym regionie jest produkcja i handel narkotykami. Wyspa stanowi istotny punkt przerzutowy dla przemytu kokainy z Ameryki Południowej (głównie z Kolumbii i Wenezueli) do USA, krajów karaibskich i Europy. Wyspa jest również ważnym ośrodkiem prania brudnych pieniędzy, zwłaszcza dla przemytników kolumbijskich.

Widzimy więc państwo w stanie rozkładu, które jednak ma przecież prezydenta i parlament.
W rzeczywistości jednak republika Haiti to kpina z państwa o demokratycznych regułach.

Słabe perspektywy

Czas na ostatnie już podsumowanie.

W Ameryce Środkowej tak jak w Azji, czy w Afryce, mamy do czynienia z ogromnym rozdźwiękiem między stanem formalnoprawnym, a stanem faktycznym w poszczególnych państwach.

Przy pomocy narzędzia jakim jest Indeks Państw Upadłych starałem się udowodnić, że Ameryka Środkowa postaje także fragmentem globu, na którym mamy do czynienia z ogromną różnicą pomiędzy deklarowanym oficjalnie systemem politycznym, a praktyką polityczno – społeczną.

Oczywiście katalog problemów Ameryki Środkowej jest ogromny: ubóstwo, nierówności, brak bezpieczeństwa, brak dostępu do najnowszych technologii, powszechny analfabetyzm i wreszcie katastrofy naturalne.

Tak jak i w innych równie biednych częściach naszego globu w Ameryce Środkowej historia, geografia i żądza władzy dają piekielną mieszankę, która powoduje że ta część świata należy do najmniej demokratycznych.

Bibliografia

– FAILED STATES NDEX: http://www.foreignpolicy.com/failedstates

– Marcin Florian Gawrycki – „Regionalne koncepcje bezpieczeństwa w Ameryce Łacińskiej”, Wydawnictwo SCHOLAR , 2005

– Marcin Gawrycki – „Procesy integracyjne w Ameryce Łacińskiej”, Wydawnictwo:Difin, 2007

– Carlos Antonio Aguirre Rojas – „Ameryka łacińska na rozdrożu”, Książka i Prasa, 2008