GŁOSUJ, SADO-MASOCHISTO!

///GŁOSUJ, SADO-MASOCHISTO!

 

Kiedy zadzwonił do mnie Wojtek Jachim z pytaniem, czy pójdę na wybory, a jeśli tak lub nie, to czy mógłbym o tym napisać, przeszły mi ciarki po plecach. Wiadomo, polityka brudna sprawa. Fuj, lepiej tego nie dotykać, bo się człowiek jeszcze pobrudzi. Jeśli oświadczę, że zagłosuję to wyjdzie na to, że sprzeniewierzyłem się niezależności, bo przecież zagłosowałem na konkretną partię, z którą mam jakiś oczywisty dil. I w konsekwencji mój akt wyborczy zostanie odebrany jako aprobata dla politycznego status quo. Nic bardziej mylnego. Polską scenę polityczną oceniam jako kuriozalną. I to z uwagi na kulturę polityczną, jak i na jej merytoryczny horyzont. Polscy politycy w swej większości przyprawiają mnie o mdłości. I nie sądzę abym stawiał im wysoko poprzeczkę. Ale podobnie jest w wielu krajach na świecie, a w niektórych jeszcze gorzej.

Czym zatem jest ta polityka, że gromadzi wokół siebie tyle mend? Czym jest, że wynosi na szczyty zbrodniarzy, których mordercze pomysły często posłusznie wciela w życie aparat państwowy i koniunkturalistów, którym obce jest pojęcie imperatywu moralnego?

        Znane są chorobliwe ludzkie skłonności do władzy i wpływu na rzeczywistość podług wyłączne własnego interesu. Do manipulacji i psychopatycznej dominacji. Otóż, cały problem polega na stworzeniu takiego systemu politycznego, żeby, mówiąc oględnie, porządni ludzie mieli jak największy wpływ na rzeczywistość. Zgodziliśmy się, że takim systemem jest demokracja. Ale ona, żeby dobrze funkcjonować, zakłada uczestnictwo. I tu jest pies pogrzebany.

Powiem z własnej perspektywy. Kiedy w Polsce przed 89 rokiem było naprawdę źle, jeśli idzie o sferę swobód obywatelskich, byłem bardzo mocno zaangażowany politycznie. Rzecz jasna antyustrojowo. Moje zaangażowanie publiczne malało wraz z odzyskiwaniem przez Polskę miejsca w międzynarodowej wspólnocie wolnych narodów. Jeśli angażowałem się osobiście, to zawsze w nie mainstreamowe projekty społeczne. Główny nurt polityczny płynął obok mnie. Niemniej stałem na brzegu i mu się bacznie przyglądałem. A rzeką tą do oceanu zwanego społeczeństwem spływało wiele gówien.

Nie byłem osamotniony w swych obserwacjach. Takich jak ja było więcej. Ludzi opozycji antykomunistycznej totalnie zniesmaczonych stylem uprawiania polityki. I oto powoli zaczynaliśmy żyć w zaklętym kręgu. Niby to ktoś chciał coś zrobić, ale szybko zdawał sobie sprawę z tego, że bez politycznej mocy niewiele osiągnie, a do władzy było mu daleko, tak zarówno ze względów etyczno-estetycznych, jak i faktycznych możliwości udziału.

Powstało społeczeństwo egzystujące w systemie partiokracji, gdzie grupa politycznych sprzymierzeńców reprezentująca stosunkowo niedużą grupę rodaków rządziła całym krajem. Mamy kilka dobitnych przykładów, jak to ewidentnie ponad głowami społeczeństwa, bez jakichkolwiek prób konsultacji, wprowadzano ustawy lub rozporządzenia mające fundamentalny wpływ na rzeczywistość. I bynajmniej nie miały one związku ze skutecznością rządzenia, a efektem takiego działania była malejąca frekwencja wyborcza. Tworzyły się korporacje interesów i interesików, słynne TKM-y. I nic dziwnego, że zaczął ponownie obowiązywać podział, pewnie, już nie tak jednoznaczny jak za komuny, ale jednak, na establishment polityczny i nas, czyli społeczeństwo. Niegdysiejsza opozycja solidarnościowa nie zdała egzaminu z obywatelskości. Nastąpił ponowny kryzys zaufania do władzy, a także wzajemnego zaufania społecznego. I tak jakoś dobrnęliśmy do IV RP.

I jest ona w pierwszej kolejności, w sensie emocjonalnym, właśnie wynikiem braku pozytywnych więzi społecznych, które nie powstały w III RP zwanej przez niektórych RPRL-em. PiS dobitnie wykazał jakim odłogiem przez lata leżała polityka społeczna państwa. I to, że pomimo 2 lat rządów nadal utrzymuje wysokie poparcie, jest właśnie efektem jej prowadzenia. Innym tematem jest jej ocena. Jak dla mnie wolałbym, aby nowa rzeczywistość była formułowana według o wiele bardziej uniwersalnych wartości. Smutkiem napawa fakt tragicznego zagmatwania się Platformy Obywatelskiej właśnie w braku wyraźnej obywatelskości. LiD zaś zamiast starać się stać nowoczesną socjaldemokratyczną partią pozbawioną pezetpeerowskich naleciałości, serwuje nam gierki obliczone na betonowy elektorat. Pozbycie się paru szkarad z SLD-owskich szeregów, w żaden sposób nie rozwiązuje problemu. O innych partiach obecnych w minionym sejmie nie warto wspominać. Szczęśliwy byłbym, gdyby zniknęły z mapy politycznej Polski.

Nie jest więc różowo. Wiem. Jest dość dramatycznie. I chyba już czas coś z tym zrobić. Czas zacząć powoli przełamywać schemat na niemożność funkcjonowania w polityce przyzwoitych ludzi. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że w każdym z trzech pewnych przekroczenia progu wyborczego ugrupowań, znam takie osoby. Osoby, jak myślę, odporne na pokusy władzy, mające kontakt z rzeczywistością, nie chcące go tracić i dbałe przede wszystkim o sprawy społeczne, a nie o swój własny interes. A która z nich dostanie mój głos, będzie zależało od stopnia najmniejszego, delikatnie rzecz ujmując, rozczarowania jaki wzbudzi we mnie partia, których legitymacje noszą.

Wydaje się, że byłoby nam wszystkim lepiej, gdybyśmy mieli do czynienia z wyborami opartymi o jednomandatowe okręgi wyborcze. Wzrosłaby potencjalnie możliwość głosowania na osoby, a nie partie. Ale to temat na przyszłość. Póki co skoncentrujmy się na wyłuskaniu z list wyborczych odpowiadających nam ludzi, zagłosujmy na nich, dając im bezpośrednio odczuć, choćby na spotkaniach wyborczych, że to zrobimy, tak żeby podejmując różne decyzje mieli nas przed oczami. Przestańmy być abstrakcyjnym wyborcą. Odwiedzajmy posłów w ich biurach. Bierzmy od nich numery telefonów komórkowych. Rozliczajmy z działania. Od tego przecież są, żeby nas reprezentować. I nie myślę tak jak Wojtek Jachim, zapewne nieco prowokacyjnie, że udziału w wyborach odmawiają ludzie z egoizmu. Mogą mieć do tego wszelakie podstawy. Niemniej efektem odmowy w życiu społeczno-politycznym naszego kraju jest to, że jako społeczeństwo stajemy się zakładnikami zdyscyplinowanych, ekstremistycznych elektoratów i ich beneficjentów. Cierpimy z tego powodu wszyscy. Dlatego postawę nieuczestnictwa nazwałbym bardziej sado-masochistyczną, niż egoistyczną. Ale to już kolejny rozdział z psychologii społecznej Polski.

 

Tekst został napisany na okoliczność zbliżających się wyborów parlamentarnych w 2007 roku.