Czytając postulaty szczecińskiego MKS-u robię się nostalgiczny. Rok 80 to połowa mojego dzieciństwa. Dzieciństwa, którego beztroskę przyćmił stan wojenny i okazał się pierwszym dotkliwym dramatem w moim życiu. Ale sierpień, sierpień był jeszcze cudowny. Wesoły, z pełnym brzuchem, bandą kolegów z podwórka, wakacje w Pobierowie pod namiotem i nauka jazdy na koniu w Trzęsaczu. Rozmowy starszych przy ognisku, kiedy nas, dzieci, posyłano spać i ich zakrapiane śpiewy: Nad kołchozem czarne chmury wiszą, za kołchozem wisi Wania z Griszą, Wania kandydat do partii, Grisza był członkiem KC. Jaki Wania, jaki Grisza, jakie KC? A dalej: Odznaka ZMS-u wpadła mi do sedesu. Jakiego ZMS-u? Nieważne, byli jacyś tam źli, czerwoni, no, na usługach ruskich i dlatego w Polsce nie było wystarczającej liczby kolorowych telewizorów, a jak już się pojawiły to wybuchały. A Solidarność trzyma z Amerykanami, a Amerykanie, wiadomo, super sprawa. I tylko dziwne pytania rozdygotanej sąsiadki, żony milicjanta, do mamy: Czy będziecie do nas strzelać? Kto? Ja? Mój tata? Mama? Babcia? Pies? Roczna z okładem siostra? Chyba zwariowała. A może był to już koniec października 81 roku, tuż po trzebiatowskim wystąpieniu Jurczyka, w którym padły słowa pod adresem komunistów o „budowie szubienic”. Nie wiem, bardziej wtedy zajmowały mnie wyprawy pod hotel Reda na Gumieńcach w poszukiwaniu puszek po coca-coli. A, i jeszcze początek roku szkolnego i jedna z pierwszych lekcji matematyki. Stoję pod tablicą i coś tam gryzmolę. Nauczycielka nagle mi przerywa i pyta: Czy znasz piosenkę: Żeby Polska była Polską? No, znam – odpowiadam. No, to jak znasz, to dlaczego się nie nauczyłeś? I na okoliczność mojej niewiedzy klasa dostała wykład o patriotyźmie uczniów, który powinien się przejawiać w dobrych wynikach w nauce, bo jak nie, to Polskę szlag trafi. Lacza nie otrzymałem. Jedynie prikaz poprawy. I minęło jeszcze trochę czasu, spadł śnieg, pod szkołę podjechały skoty, zaczęło capić gazem łzawiącym, nauczycielka matematyki zniknęła ze szkoły, mama płakała. No, a skoro mama płakała to już musiałem ze szczegółami dowiedzieć się w czym rzecz. Generał w przeciwsłonecznych okularach jak ekrany wygaszonych monitorów, sługa Moskwy, jego pachołki z LWP i ZOMO, WRON-a, PRON-cie i SB-ecja – edukacja polityczna w błyskawicznym tempie. Książki o Powstaniu Warszawskim, Radio Wolna Europa, prawda o Katyniu. I wróciło pytanie sąsiadki: Czy będziecie do nas strzelać? Odpowiedź przyszła z Wujka. Od tej chwili wstąpiłem do niewidzialnej armii, walczącej z komuną przede wszystkim akcjami spontanicznego sabotażu. Wstąpiłem do armii gnębionych przeciw gnębicielom. Ideologia nie miała z tym nic wspólnego. Czysty wybór serca szczeniaka, którego wyobraźnią zawładnęła idea stopniowo wcielanej, z coraz większymi konsekwencjami, walki z peerelowskim państwem, z premedytacją pisanym z małej litery. Jestem zatem dzieckiem sierpnia i dzieckiem stanu wojennego. Dzieckiem szczęścia i ogromnej tragedii. I pytanie o to, czy Szczecin przegrał sierpień, jest właściwie pytaniem, czy Szczecin przegrał, jakby patetycznie to nie zabrzmiało – swoje szczęście.
Można dzielić włos na czworo, stawiać dziesiątki pytań dotyczących szczecińskiego sierpnia. Analizować jego przebieg, dopatrywać się słabości. Konfrontować go z gdańskim „opozycyjnym” i bardziej inteligenckim. Jedno jest właściwie pewne. Szczeciński sierpień zrobili robotnicy i to, w znacznej mierze, ci najmniej wykwalifikowani – tylko w niewielu komitetach strajkowych można było znaleźć pracowników administracji, kierowników, mistrzów czy brygadzistów. Prostolinijni, podatni na manipulacje władzy, nie wychodzili poza obręb PRL-owskiego państwa, gdzie słowo socjalizm niczym totem miało samoistnie gwarantować ciągłość PZPR-owskiemu reżimowi. Jednakże z powodu niezliczonej ilości impulsów, zlepku światopoglądowego, na który składała się pamięć o grudniu 70 i styczniu 71, i powszechna niechęć do komunistycznych elit odbieranych jako antypolskie i antyrobotnicze, postrzeganie Związku Radzieckiego jako okupanta, fałszywego sojusznika na siłę, widzenie w panującym ustroju ewidentnych cech państwa represji, układów i przywilejów należnych jemu wyłącznie posłusznym, odczucie kłamstwa i obłudy, z którym miało się do czynienia na co dzień, a także, co oczywiste, chęć poprawienia swojej sytuacji materialnej, to wszystko pchnęło robotników Szczecina do ogłoszenia strajku w roku 80 –tym. Podsumowując, zatem chciano poszerzyć obszar wolności bynajmniej nie w imię jakiś głębokich świadomościowo-ideologicznych zmian, lecz aby zrzucić z siebie dojmujące poczucie zniewolenia i uzyskać poprawę materialną.
Sam strajk z jego bardzo bezpośrednim, demokratycznym charakterem począwszy od wyłaniania „trójek wydziałowych”, poprzez wybieranie, często rotacyjnych przewodniczących Komitetów Strajkowych, w końcu do ukonstytuowania się Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i sposobu prowadzenia negocjacji – każdorazowe konsultacje z przedstawicielami załóg poszczególnych zakładów pracy skupionych w MKS-ie, w najprostszy z istniejących sposobów przypomniał ludziom o możliwości samostanowienia. Wyzwolił stopniowo narastający entuzjazm, pokonał strach przed represją, przywrócił poczucie godności. Wywołał falę wolności, której komunistyczne państwo nie potrafiło powstrzymać. Spowodował, że powstał wielomilionowy Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” bez istnienia, którego trudno sobie wyobrazić demontaż komunizmu. Dał asumpt całemu społeczeństwu do postaw wolnościowych. Zaowocował erupcją nadziei i poczuciem ogólnospołecznego zjednoczenia. To o takich chwilach marzą rewolucjoniści. A Rewolucja Solidarności swoimi dokonaniami zyskała sobie szacunek całego świata. Od konserwatystów, poprzez socjaldemokratów, chadeków, liberałów do syndykalistów, antysowieckich komunistów i anarchistów z wielu krajów. Dokonała się bez rozlewu krwi i miała charakter egalitarny. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa niejakiego Jana Szydlaka, przewodniczącego Centralnej Rady Związków Zawodowych, kontrolowanych w pełni przez PZPR, obrazujące jednocześnie intencje cytowanego. Po spotkaniu z radami zakładowymi mniejszych szczecińskich przedsiębiorstw, które odbył w celu skłócenia tych załóg z MKS-em, stwierdził, iż wśród pracowników „dominuje tendencja do prymitywnego egalitaryzmu społecznego”. I faktycznie, ten rzeczywisty egalitaryzm był największym problemem Biura Politycznego rządzącej partii. Rodząca się międzyludzka solidarność musiała budzić przerażenie w umysłach komunistycznego establishmentu. Do tej pory, z trudem, bo z trudem, ale jakoś dawano radę dzielić polskie społeczeństwo. Teraz, pomimo usilnych prób, starania paliły na panewce. Ówczesny ambasador ZSRR porównał zryw sierpniowy do antybolszewickiego, anarchistycznego buntu marynarzy kronsztadzkich z 1921 roku, słusznie lękając się jego spontanicznego, a więc, antytotalitarnego i rewolucyjnego charakteru.
Zatem, kiedy mówimy o ideałach sierpnia, którymi już nie jedna polityczna kreatura wytarła sobie mordę, musimy pamiętać, że zrodziły się one nie z politycznego zacietrzewienia, nie przy pomocy wywiadu amerykańskiego, nie w wyniku wieloletniej ścisłej konspiracji określonego jednoznacznie politycznie środowiska, nie z działań o profilu ideologicznym wymierzonym w konkretnego światopoglądowego przeciwnika, a ze zbiorowego stanu ducha jaki osiągnęła w Szczecinie, czy komuś się to podoba czy nie, klasa robotnicza. Ze stanu altruistycznego uniesienia, troski o wspólne dobro, szlachetnych intencji. Niektórych dziwi zachowawcza postawa w owych dniach kościoła katolickiego, jakby bojącego się ludowego charakteru protestu. Robotnicy bardzo rozczarowali się, odbieraną jako niezrozumiałą i nazbyt serwilistyczną, postawą episkopatu. Sami do końca nie pojmowali rewolucyjnego charakteru protestu, który w zetknięciu z rzeczywistością skostniałych instytucji musiał budzić choćby podświadomy lęk u hierarchów wszelkiej maści. Szło nowe.
To nowe miało oznaczać budowę Samorządnej Rzeczypospolitej opartej na solidaryźmie społecznym, solidaryźmie nie wyzyskiwanym przez żadną polityczną siłę, a wynikającym z konsensusu społecznego. W te ideały uwierzyła nieomal cała Polska. Tworzył się fundament do powstania społeczeństwa obywatelskiego. Ludzie zaczynali sobie ufać i wierzyć w pomoc wzajemną. W takiej atmosferze dokonują się dziejowe zmiany na lepsze.
Dlatego największym i niewybaczalnym postępkiem komunistów było zdławienie tej obywatelskości. Ponowne zaszczucie społeczeństwa i utrącenie wiary w braterstwo. Oczywiście mogli to zrobić jedynie przy użyciu czołgów i długofalowego zaangażowania aparatu represji. Stan wojenny był zamachem na najlepsze cechy narodu polskiego, na jego empatyczny charakter. Charakter zaburzony do dziś.
Okrągły stół nie wywołał już tej fali entuzjazmu z jaką mieliśmy do czynienia w roku 80. Budowa społeczeństwa obywatelskiego stała się rzeczą o wiele trudniejszą niż wprowadzenie zasad wolnego rynku, nie raz, w sposób nomenklaturowy. Nie zadbano odpowiednio o ponowne wytworzenie społecznego zaufania. Nastąpiło totalne pomieszanie historii z polityką. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać rozmaitej maści potologie, z którymi państwo nie potrafiło sobie poradzić, i które, często, samo generowało. Ewidentnie jesteśmy społeczeństwem bardziej postanowojennym niż posierpniowym. Niemniej, niewielu jest takich, którzy swój udział w wydarzeniach sierpniowych uznają za niepotrzebny i zmieniający rzeczywistość na gorszą. Kiedy rozmawiałem z przedstawicielami wszystkich działających w stoczni szczecińskiej związków zawodowych, stwierdzali zgodnie, że trudno byłoby im wskazać osobiście kogokolwiek, nie wyłączając ich samych, kto dezawułowałby sens osobistego zaangażowania w Sierpień, choć, jak podkreślali, związanych jest z Sierpniem wiele rozczarowań, w szczególności w odniesieniu do decydentów. Pamiętajmy wszelako, że bunt sierpniowy wziął się zasadniczo z krytyki władzy i dążył również do zmiany jej charakteru. Polacy, jak powszechnie wiadomo, nie są zadowoleni ze sposobu w jaki władza jest sprawowana. Dotyczy to także Szczecina.
Polską racją stanu powinna stać się obywatelskość. I jeśli Szczecinowi uda się ją zbudować, będziemy mogli mówić o tym, że Szczecin nie przegrał Sierpnia. I z dumą, my szczecinianie, właśnie odwołując się do Sierpnia 80, możemy powiedzieć, że jest na czym się wzorować. Nie każdy, niestety, jak widać, chce podjąć ten wzorzec. A ja osobiście nie widzę innej drogi, niż w obecnych warunkach, mozolne, pozytywistyczne konstruowanie społeczeństwa obywatelskiego. I jeśli ujrzę ten kierunek wyraźnie wytyczony przez władzę chcącą przekazać swoje prerogatywy przygotowanemu na ich przyjęcie społeczeństwu, odetchnę z ulgą. Na razie oddycha mi się z niejakim trudem.
PS. Od roku współtworzę Klub Sztuki Niepopularnej „Alter Ego” organizując, prócz imprez o charakterze czysto artystycznym, debaty i spotkania o profilu społecznym, historycznym, politycznym. Cieszą się one względnym zainteresowaniem. Staram się wskazywać pozytywne wzorce i przełamywać stereotypy społeczne. Mieszam „wykształcuchów” z „prolami”, „zgredów” z „małolatami”, polityków z punkami. Mozolę się, aby nie było sztampowo i nudno. Wszystko w imię wzajemnego otwarcia na dialog i współpracę. I choćbym stanął na czubku głowy, nigdy nie osiągnę takiego efektu propagandowego, goszcząc przyzwoitych ludzi, jaki miałbym zapraszając kanalie. Mamy do czynienia z niebywałą promocją negatywnych wzorców. Niestety, często w wyniku elitarnej autopromocji osób mających wpływ na rzeczywistość, zazdrosnych o swą pozycję prawomyślnych. Efekt jest taki, że gdy w klubie Jamesona popija Lis z Bujakiem, mało kto ich poznaje, a gdyby wpadł Pęczak z Rywinem, z rozpoznaniem ich nikt nie miałby problemu. Podobnie z Sierpniem 80. Młodsze pokolenia więcej wiedzą o mafii pruszkowskiej. Polska to cudowne miejsce do sprzedaży kryminałów, w którym wzajemna sierpniowa ufność uległa rozpadowi i nie odrodziła się w odmiennych okolicznościach. I wychodzi na to, że -trawestując znany tekst – w Polsce piękne są tylko sierpnie.
Tekst powstał z okazji 28 rocznicy Sierpnia 80.